poniedziałek, 26 marca 2012

Flamaster


Facet był mężczyzną wiarygodnie ironicznym. Przynajmniej tak sądziła kobieta zakochana w mężczyźnie, ale będąca tylko z facetem, znaczy połową jaja łamane przez farbką na pisance. 



Nie podobało mu się nic, krytykował wszystko. Człowiek był zbyt niski, aby móc sięgnąć tomu z jego biografią. Nawet jeśli, z nadzieją na dobre wiatry, kupował lakierowane fregaty o przedłużanych dziobach. Nawet w przypadku, kiedy najpierw zaczynał dzień od joggingu i dopiero później – otwarcia oczu. Bo bezwzględny cenzor wszystkiego co ma puls, krytyk mizeracki tych rozmaitych tworów ów istot, walił młotem i skazywał na śmiertelność. Wymagający był, bo Augiasz wypalił mu na półdupku znamię panteonu. I tak oto stał się smętnym panem wpadającym w zachwyt nad cudami świata, którego nikt nie widział. Przecież to nie mądrość, a głupota. Nie lubi, bo sczezł na wyspie, zapuściwszy brodę Robinsona, czasami tylko przepoczwarzającą się w wąsy Salvadora. Wtedy wypełza dostojnie na zamieszkały ląd, by odebrać nagrodę za całokształt twórczości.

Ale co, jeśli różnica pomiędzy mądrością, a głupotą jest taka, jak między Hitlerem a Stalinem?



- Chodzi tylko o straty w ludziach. – skłamał facet i rozmieszał rurką swoje kakao. Tak bowiem głęboko wierzył w siłę ludzkiego intelektu, że aż spocił mu się duży palec u stopy, którym miażdżył mniejsze. Musiał działać, bo mózg bez palca jest bezużyteczny. A palec jest bezużyteczny bez kobiety. Tej, która siedziała naprzeciwko, potrzebował bardzo mocno, jak lustereczka przecie. Miała piękne usta. Wargi, musiał uważać na słowa, były opuchnięte. Nie mógł powiedzieć „pełne”, bo zakląłby ją na okładkę czasopisma, które przed sobą położyła. Rozkazywał im być, przegrawszy z kretesem ze słownikiem, podgniłymi. Żywo rozkładającymi się tak, jak martwy jest ten papier na jej policzkach. Przesiedziała kilka chwil w próżni, żeby zębami zacząć delikatnie obejmować paznokieć kciuka. Wargi wtedy przybrały kształt amorficznej masy pomarszczonej rodzynkami. Po gorącej kawie, jeszcze chyba jakieś dziecko maznęło je różowym flamastrem.

Cała uroda widziana jego oczami zostaje dodatkowo pomnożona przez jej szczere lubienie facecika. On czeka na to lubienie jak piesek na spacer i wypięty biegacz na wystrzał. Kocha ją, miłość, romantyczność. I tam, w kawiarni wybitej brązowym drewnem, rozmawiał z nią. 

O Mickiewiczu opowiadał. Mówił dokładnie tak:



- Nie przepadam za Mickiewiczem, bo Mickiewicz jest buńczuczny. Z tych jego rymów, rymowanek maluje się obraz człowieka bardzo małego. Widzę go jak po każdej udanej słownej gierce, krąży po salonie żeby rozchodzić swoją dumę. Zachłysnął się własnym atramentem. Że żyrandol z parasolem i wyszło z tego Mickiewiczowi stworzenie, którym ja muszę się opiekować. Nie chcę, nie lubię i nie przepadam za słodkim paraliżem świątyni.

Ona z tego języka polskiego powinna wynieść tylko matematykę, coś o polu prostokąta. Każde byłoby zbyt małe, żeby pomieścić ich obu w jednym lokalu. Może dlatego chwilę później smukłe nogi wyprowadziły najpierw ją, a potem jego, na ulicę wypełnioną podróżnymi, gdzie wszystko się zamazało.

Ergo

Z braku laku
Lollolino
Kocham cię
Czyno dziew,


Od nocy 
Do ranej 
Usnąć 
Śmiercią,


Nic do roboty,
Pokrzywmy się.

sobota, 17 marca 2012

Ekstaza

Sny maltretują mnia od dawna,
Mnia, mnia, mniam,
Kobieta była chaba niestrawna,
Cha, cha, cham.


"Niech un śpi w lecie na balkonie,
Może przewróci się w złą stronę"
- rzekła ze szkiełka do przyjaciełka
a przyjaciełka na to rzekła:


"To cóż, że ze Szwecji."


Sporo recji, sporo recji.