Jest taki gość albo był. Nazywa się
Imp. Zanim skończył mówić, stawał się wspomnieniem. Zawiść
i cynizm zostawiał za drzwiami. Lubili go wszyscy. Oczy miał
smutne, trochę skośne. Nocami głośno szurał po kuchennym kafle.
Hodował, pijany, w szafie marihuanę. Rozlewając chichot.
Przezroczysty jak butelka holował cię do brzegu, strażnik nocy.
Wszyscy go lubili. Teraz nie lubią, bo przestał być zabawny. Ale żyje.
poniedziałek, 11 listopada 2013
piątek, 21 grudnia 2012
Kubek
Rzadziej ze sobą rozmawiamy. Czyżbyśmy nie musieli, mój fajny przyjacielu? Pusto tu bez ciebie, piguła grzecznościowa ugrzęzła mi w przełyku. Sztuczna jodełka zwisa na świszczącej rurce. Ja tonę w tysiącach kabli, które w krzywych przeniknięciach tworzą antyczne alfabety. Mam dziwne wrażenia, zatykają mi się uszy. W nocy budzi mnie brak snów. Rano cierpię na bezsenność.
Ogólnie mi samotnie bez ciebie, przyjacielu, bo rzadziej ze sobą rozmawiamy. Nic do siebie nie mówimy; ukołysani myślą, że zawsze można się odezwać. Uwielbiamy siebie jako siebie, każdy z osobna. Kiedy leżymy razem, to lubimy siebie mniej, bo wkrada się w nas wtedy fabryczne nawzajem.
Zanudźmy się na śmierć albo odbębnijmy "nikt mnie tak jeszcze nie zranił", ale przyjdź do mnie, wpadnij. Znajdę twój kubek z pęknięciem, zapomnę czegoś kupić. Za rzadko ze sobą rozmawiamy.
czwartek, 20 grudnia 2012
Tamara je banana
Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, za dużo pieprzu rozpylonego na sadzonych jajach. Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, blokowisko otumanione stłumionym prawym sierpem. Spocona smuga na szybie; to tylko ptactwo obija się o parapety. Miejskie przedsiębiorstwo drukarką, atramentem informuje obywatela, że dnia ątego o dzinie ątej ędzie się ąd ryferów.
- Hej, kolęda, ko-lęda, balerino! - wydrapuje zmarszczki na drzwiach moich organista.
- Dwa opłatki poproszę. Jeden dla mnie, drugi dla matki. - szepczę czule.
- Kartą czy gotówką? Żartuję, zawsze gotówką, zawsze, zawsze, kurniszonie.
Zapłaciłem, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Jeszcze pana przeproszę.
- Mianowicie?
- Przepraszam. Z czego się robi opłatki?
- Z ciała Chrystusa. Trzecie taniej.
- Ile ma pan ciał Chrystusa? - ścisnąłem mocniej w ręce bilety na Wigilię.
- Chrystus jest w każdym z nas.
- A w panu ile jest?
- To jakaś ukryta kamera? Matura to bzdura? Subskrybuje pan?
Nie subskrybuję, ale sąsiad akurat wyszedł ze swojej komnaty i pośliznął się o wycieraczkę. Nos uszczknął stróżkę krwi wardze górnej.
- Bierzcie i pijcie, że tak powiem, organisto Marcinkiewicz. - ukłonił się podczas prostowania mnie i sprzedawcy ciał.
- Pan, panie Kulęba, oczywiście opłatków nie subskrybuje? Nihil novi?
Kulęba odgarnął szpakowaty włos i umoczył opuszek wskazującego w szkarłaciejącej wardze.
- Szwagier ma piekarnię. - żrenice mu błysły.
- Ale opłatek musi być poświęcony. - organista Marcinkiewicz stanął w rozkroku i poprawił plecak z opłatkami.
- Szwagier to święty człowiek. Ryfery sprawdzone? - rzucił w moją stronę znudzony.
- Eszcze nie. - bąknąłem.
Marcinkiewicz parsknął zatrutym śmiechem na bezsens dialogu i piruetem karku wrócił do nagabywania narratora.
- Niech pan pomyśli ile się pan razy więcej złamie z mamą, jak będzie trzeci opłatek. Im więcej się człowiek złamie, tym mniej się załamie.
- Organisto Marcinkiewicz. - dął w puchnące usta Kulęba - Organisto Marcinkiewicz, czemu pan chodzi z tym tornistrem, proboszcz zabronił panu dorosnąć? Mnie to przykładowo przeraża. Może ja dlatego nie kupuję od pana tych ciastek? Nie ufam nikomu bez karty rowerowej.
- Kartę rowerową mam.
- A rower? - Kulęba splótł ręce na wiotkiej klatce piersiowej.
- Dętka mi poszła. - wyjaśnił boży alfons i omegons.
- Pan też niech już pójdzie. - Kulęba żwawym splunięciem pożegnał prawą jedynkę.
- Jesteś ranny? - spytałem.
- Jebana Tamara kupiła wycieraczkę z podwyższonym szczotem. - powiedział o swojej żonie, z którą zawsze chciałem podzielić łóżko przez jedną szaloną noc, kiedy pył słodki księżyc za oknem wdmuchuje przez firany.
- Podwyższonym szczotem?
- Jak pan się wyraża? - ciachnął Marcinkiewicz.
- Powiedziałem "Tamara je banana".
- Przecież słyszałem, co pan powiedział.
- Niech pan się poskarży nauczycielce.
- Ja już się nie uczę.
- Widzę.
- Podwyższonym szczotem? - docisnąłem.
- No wiesz, te gumowe kutafonki. - Kulęba podniósł wycieraczkę i potarł jednego.
Organista Marcinkiewicz zaśmiał się i walnął w startoczerwoną poręcz. Odpowiedziała mu głębokim echem.
- Chce pan nam tu wszystkim wmówić, że upadek spowodowała zbyt wysoka wycieraczka? Taka wycieraczka to same plusy. Jej wzrost sprawia, że dokładniej czyści podeszwę buta.
- Pan jakoś wylizuje proboszczowi buty na glanc z dosyć niskiego pułapu. - rzucił Kulęba i zaczął rozglądać się za przednim zębem.
- Jak pan śmie?! - Marcinkiewicz zrzucił tornister i hopnął susem w stronę Kulęby. Ten, zorientowawszy się w porę, zdołał uskoczyć na trzeci schodek i trzepnął organistę wycieraczką. - Dobij go tym jebanym tornistrem!
Ja nie zdążyłem się jednak nawet poruszyć, bo drzwi od mieszkania Kulęby przeszył ostry jak brzytwa komunikat.
- Obiad!
- Bierz do cholery ten tornister! Zapieprz go, tylko nie w plecy, bo przyzwyczajone są do narzędzia! - syczał zdyszany Kulęba.
- Obiad!!!
Skaloryfiłem się, nie wiedząc co począć. Nie chcę się w nic mieszać, zostawiłem komputer bez zasilacza. Ale wtedy moje problemy rozwiązały się same. Ktoś szarpnął za klamkę i po sekundzie przeobraził się w blondwłosą Tamarę.
- Tadeusz! Boże! - wrzasnęła - Przestań go tłuc! To był mój pomysł! - odepchnęła Kulębe od ciała Marcinkiewicza.
- Jaki Twój pomysł?! Skąd znasz jego imię?! Co na obiad?! - odwrzasnął jej mąż.
Spojrzała na niego policzkami grającymi w pomidora.
- No nie pierdol! Z nim?! On nosi jebany tornister!
- Ale ma twardego chuja!
wtorek, 20 listopada 2012
Znicz
Nie kochaj mnie jak pies, językiem
przy ranie. Kochaj mnie wiertarką po udarze, policzkiem przy
ścianie. Prosty przykład, opowiem ci o starej pani. Ta pani
czytywała książki i paliła znicze. Potem spalili ją razem z
książkami. Mąż wyniósł tapczan na ulicę. Mężczyzna
dokumentny, niebarczysty, magnes na lodówce, zagięty rożek, smycz;
prowadził, trzymał, wracał. Ktoś wybił mu rytm. Zdycha jak pies
przy ścianie, z policzkiem przy ranie.
czwartek, 13 września 2012
Przygody Rysika
1. Sklepienie pierwsze
- De de.
- De de.
- Poproszę uniwersalny rysik dotykowy.
- Do czego?
- Do wszystkiego.
- Opornik czy pojemnik?
- Poproszę śrubokręt.
2. Zmęczenie materiału
- Szukam rysia do Afona.
- Jaki fon?
- Afon.
- Cztery?
- Jeden tylko.
- Sto złotych.
- Nie ma fońszego?
- Uniwersalny rysik dotykowy za dziesięć złotych.
- Do czego?
- Do każdego.
- Więc czemu mniej?
- Z każdym równie źle.
- To poproszę dwa.
- Testujemy?
- Nigdy nie noszę przy sobie komórki.
3. Zębojad
- Poproszę naklejkę poliwęglanową na wyświetlacz, smycz, skórzaną kaburę i silikonową obudowę.
- Mogę polecić jeszcze uniwersalny rysik dotykowy.
- Może być.
- Testujemy?
- Tak, proszę sprawdzić, czy jest na niego etui.
4. Bułka z masłem
- De de, szukam uniwersalnego rysika dotykowego, ale najpierw chciałbym zgłosić reklamację.
- Słucham?
- Kupiłem u państwa wczoraj telefon i dziś przez cały poranek ładowałem baterię i bateria rozładowała się natychmiast. W instrukcji była mowa o 220 godzinach czuwania baterii.
- A włączył pan telefon po ładowaniu?
- Cholera, głupek ze mnie. Wszystko działa!
- Testujemy?
- Tak, proszę mi to pokazać.
- Wystarczy lekko dotknąć. O, tak.
- Świetne. Ale czemu ściemniało?
- Kiedy ładował pan telefon?
5.
- Wszystko zależy od tego, do czego będzie pan tego telefonu używał.
- Wnuczek chce rysować.
- To proszę mu kupić blok i kredki.
środa, 18 lipca 2012
Życie i śmierć w mieście Opatów
Prolog
- Śmierć
Równe
tętno. Ciepły puls. Seksowne tętno.
Erotyczny blues. Nie. Zwykły puls. Zwykłe tętno. Plastikowy
monitor EKG.
/\__/\__/\____________________________________/\__/\__/\
Piszczący,
długi sygnał, jak naga pustynia pomiędzy piramidami. Długi
sygnał. Sygnał przerywany. Jakby ktoś zaczął go nacinać. Nie.
Chyba odłączać i podłączać. Ti…Ta…Ti… Nie. To tylko
plastikowa słuchawka telefonu.
-
No cześć Basiu, tu Zbynek. Szczere współczuję śmierci męża. To był
świetny facet.
- Dziękuję...
- Ja dzwonię troszeczkę
popytać i przeprosić. Przeprosić, bo nie będę mógł odprowadzić
go na sam szczyt Marcinkowskiej Górki, bo mam przecież ten cholerny
lęk wysokości.
- ...Nie szkodzi, naprawdę...ważne, że
będziesz.
- Po drugie - jakiego koloru będzie trumna?
Bo nie wiem co założyć tak żeby pasowało...
- ...Trumna?
-
No tak, inaczej dębowa jesiona, drewniane pudło, nowy domek męża.
-
Boże...wiem...chyba – chwila milczenia w słuchawce – jasny
brąz.
- Podpalany?
- ...Chyba tak...
- Uu, to muszę nowy
garnitur kupić, niestety. Musiałaś sporo baksów wyłożyć.
Zgrzyt.
W słuchawce.
-
Zasługiwał na to...
- No tak, tak, ale z pracy ci niczego
nie wypłacili? Jakąś odprawkę, może kredyt pracowniczy „Sumienny
- Trumienny”?
- ...Nie byłam u niego w pracy.. powiem ci...nie miałam do tego głowy.
- Słuchaj, a on będzie miał w
trumnie tą starą perukę?
- Tak...zaniosłam...mu...
- Bo
wiesz...z jednej strony chodzi o to żeby nie mówił wszystkim „baj
baj” łysy jak pięta, a z drugiej ja coś tam widziałem, jakieś
obrzydliwe paprochy w tej peruce ostatnio.
- Nie zauważyłam...
- No jak ostatnio żeśmy
się widzieli parę dni temu, to widziałem. Mieliśmy w ogóle bardzo nieprzyjemną rozmowę, Baśka. Pokłóciliśmy się strasznie, no bo ile ja mogę czekać
na zwrot tej kasy, co na wasze wakacje pożyczył, nie? Ja rozumiem –
baju baj wyspy kanaryjskie...
- ...Nie przypominam sobie żeby coś
pożyczał...poza tym przecież byliśmy w Dąbkach nad morzem...
-
No to prawie to samo, tylko milej, bo wszystkich sąsiadów tam
spotkasz. Zapomniałem spytać w ogóle – dobrze się bawiliście?
-
Przecież ty też tam byłeś...piliście całe dwa tygodnie a my
byłyśmy z dzieciakami i codziennie rano was dobudzałyśmy, bo pytały się „czy dada jeszcze żyje”.
- No to mówię, że kasę
mi wisiał pieniądze za wódkę z całych dwóch tygodni.
-
Jezu…oddam ci..naprawdę..muszę ochłonąć, znajdę jakąś pracę
i oddam do cholery..!
- Na razie ci wierzę. A nawrzucałaś mu
trochę muszel znad tego morza? Bo przecież Dąbki to jedyne
miejsce, gdzie chłop sobie był poza Opatowem...
- Dzieci wzięły
sobie te muszle. Słuchaj, mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia.
- Rozumiem, rozumiem –
przygotowania, czarne kiecki i tak dalej. Ale dokończę o tej
peruce. No to żeśmy się pokłócili i on się strasznie na mnie
rzucać zaczął, jak jakiś gej albo inny tubylec. Wrzeszczał na
całą ulicę, wstyd! Potem mnie złapał za nowiuśką marynarkę,
charczeć zaczął, pluć na mnie, uwisł mi tak na szyi. I gada
„ratuj, ratuj, pomóż!” . No to go chlasnąłem w mordę, mówię
żeby się uspokoił i że żadnej wódki ani więcej kasy teraz nie
dostanie. Przykro mu się strasznie zrobiło, bo już się do mnie
nie odzywał i nie ruszał. Usadziłem go na ławce i wtedy
zobaczyłem z góry, że ma strasznie uwalaną w czymś tą perukę.
- Ty! Ty! Skurczy..!
- Ja, Baśka, zawsze powtarzałem, że
ta obrzydliwa wóda kiedyś go wykończy. I wykończyła.
Epilog
- Życie
1.
Istota
w białej sukience milczy istotnie, z białą poświatą zamiast
twarzy. Leży w dawnej świetności na kanapie. Mizia palcem swoją
poświatę i puka prawą piętą w lewą. Pod nim biel, nad nim biel,
wokół niego bezkresna biel. Zaczyna właśnie kreślić kwadraciki
w poświacie, kiedy nieopodal kanapy pojawia się niski, gruby
mężczyzna o bujnej czuprynie. Zbliża się pośpiesznie, choć
nieśmiało.
- Witaj, proszę księdza. – kłania się nisko, a
z głowy spada mu czupryna.
- Oszczędźmy sobie tego. Mów mi po
prostu Bóg.
- Tak, jest panie Bogu. – rzekł pochylony łysol,
szukający swej czupryny na białym dywanie.
- Nie szukaj, tu nie
będzie ci to potrzebne.
- Ale...dostałem ją na urodziny od
żony i syna.
- To było 23 lata temu – a Twoja żona syna nią
odkażała, gdy zbrakło papieru. A z kolei syn pewnego razu zwrócił
do niej zawartość żołądka.
- E! Przecież to ja, zwróciłem.
Ta łajza przecież ni piwa, ni winka, ni wódki, ni czego w gębie
nie miała. Ale że se sukinkot du...
- Pupę...pupusię, pupuśkę,
pupuninkę, pupeczkę, pupupipipusię...
- Że sę
dupę...podcierał!
- To także Twoja wina. Żona dała Ci wtedy
pieniądze na papier toaletowy, a Ty poszedłeś na wódkę! –
zaczął szurać nogami.
Szuranie z każdą chwilą stawało się
coraz bardziej nieznośne. Szur, szur, szur , szur. Grubas złapał
się za głowę i skulił.
- Ja wiem, że ty księże, Bogu,
możesz szurać syrami jak tylko chcesz. Głośno, głośniej,
najgłośniej! Szur, szurzej, najszurzej! Jesteś największym
szuraczem we wszechświecie. Większym od tej większości, co mówię,
i większy od największkości, co o niej mówiłem, przed
największkością! Ale błagam, na Boga Bogu Buga Bu, przestań
SZURAĆ! NIE CHCĘ SZURÓW! NIE SZURAJ!
- Kapci szukam. –
burknął donośne, jakby zamiast strun miał głazy.
Kawałek
białego, puchatego podłoża sam owinął się w dwie duże stopy z
chmurnego betonu.
- Czy wiesz co tak szurało, były
śmiertelniku? – zagrzmiał z piorunami Bóg.
- Syry twe, panie
Bogu? Niebiańskie, piękne? – rzekł ze łzami w oczach, na
kolanach.
- Nie. To Twoje sumienie tak szurało. Tylko ten głośno
słyszy moją arię szurania, kto ma sumienie obciążone.
Grubas
zaczął szurać nogami o podłoże. Po chwili nie słysząc nic,
usiadł na podłodze i znów zaczął próbę szurania.
- Nic nie
słyszę! – płacząc, bezradnie próbuje usłyszeć dźwięk swego
szurania.
- Bo sumienia swojego do tej pory nie słyszysz.
Słyszysz szuranie tylko tego, kto zna wszystkie Twe występki, Twe
sumienie. Tylko tego, kto silniejszy! A teraz!
Klepnął tak
bezlitośnie, tak wybitnie klapkiem o piętę, że aż grubas
przewrócił się na plecy. Zasłonił twarz rękami.
- Tylko nie
klapanie ciapem, ja nie znoszę! Nawet i brudne skarpety, tylko nie
ciapy!
Bóg (Biała poświata) uformował z chmur przypominających
watę cukrową, księgę. Posłał ją w łapska grubasa.
- Otwieraj
i czytaj. – huknął Bóg.
2.
Były
śmiertelnik otworzył z dziwną łatwością masywną księgę.
Chrząknął przerażony. I zaczął czytać
Osoby
dramatu:
Bóg
Ojciec
marny
Syn
niedobry
Potwór,
nie mąż
Bez
wyobraźni idiota
Pijak
Piwny
plotkarz rzeczy błahych
Grubas
A.
-
Skąd tu tyle ludzi?! A kim jest A.? A. kim? Panie Bogu? –
spojrzał z wybałuszonymi oczyma na Boga (Białą Poświatę)
-
Cichaj! Cichaj! Zaraz będziesz mówił, skrzeczał i beczał! –
Bóg zaczął klepać ciapkiem
o piętę.
Bóg
Bóg
(Biała poświata) wybija cały czas ten sam bezlitosny piętowy
rytm.
Słuchaj!
Wielki Ciap! Wielki Klap! Klapanie ciapem! Ciapanie klakiem! Mów!
Mów, co czujesz! Niech Twe cierpienie odbije się od CIAPA i wyzwoli
duszę! Mów! Klapanie ciapem! Ciapanie klakiem!
Ojciec
marny
Kot
Gargamela, Klakier! - wykrzykuje jakby ostatkami sił grubas i wije
się z bólu – Syn Arek oglądał Smurfy! W ciapkach oglądał! Jak
leżałem padnięty! Syrą w skarpecie gładził głośno ciapa! Jak
leżałem padnięty! Wrzeszczał „tata tata tata”! Cholera, nie
zniosę!
Bóg
Dobrze!
Dobrze! Ciapek-Pięta! Pięta-Ciapek! Piętuj ciapka! Ciapkuj piętę!
Syn
niedobry
Brałem
matce rentę!
Bóg
Przyrżnął
ciapkiem o piętę tak, że gdyby był człowiekiem na pewno zostałby
mu ślad.
Wielki
ciap! Ciap o podłogę bez dywana! Klapnięcie ciapa bez dywana!
Dywanięcie klapa bez ciapana!
Potwór,
nie mąż
Żonę
budziłem z rana! – przeturlał się w bok, lecz nad nim i tak Bóg
ze swym ciapem – Był ze mnie kawał mydła!I w ogóle nie mieliśmy
bydła! Nie! Pomyliłem! Wtedy też się tak myliłem! Wrzeszczałem
na żonę, że bije dzieciaka!A on spadł z trzepaka! Przypilnować
nie umie! Ja teraz siebie nie rozumiem! Kurwa! Święty Boże,
dopomożesz?
Bóg
Dobrze! Dobrze mówisz! Jeszcze kurwy się wyzbądź z miejsca obok
Świętego Boga! Kurwy się wyzbądź! Patrz na ciapa nad ciapami!
Natychmiast! – zaczyna nim wymachiwać – Gadasz, ciapasz! Wielki
ciap ze skóry, ze spoconą stopą! W ciapie,
w miejscu paluchów,
zadomowił się brud z uszów!
Bez
wyobraźni idiota
Zaczęło
nim telepać.
W
ciapie brud z uszów? Z ciapa brud w uszach? Ja nie zniosę tej
nielogiczności! Uszany miód w ciapie nie gości! W ciapie brud z
pazura! W pazurach brudu góra! W kanalizacji niejedna rura!
Bóg
Nie
stosuj dygresji i nie kłam! Pamiętaj, że Z USZÓW CIAPNĄŁ!
Pijak
No
z kolegą żem raz chlapnął!
Bóg
CIAP
Pijak
Dwa!
Bóg
CIAP!
Pijak
Trzy!
Bóg
CIAP!
CIAPULEC! RODZINA CIAPULETTICH!
Pijak
Milion
pincet sto dziewincet!
Bóg
CIAP!
Pijak
Wiency?
Bóg
Mniej!
Piwny
plotkarz rzeczy błahych
Wie
Bóg, że sąsiad był gej?
Bóg
Bez
regresji i dygresji! Odejść zero! Nie liczby, a słowa! Teraz płacz
nad swoim ciapem! Bo ja ciapię nad twym płaczem! Ciapię na twój
płacz!
Sracz
W
pracy przezywali mnie Sracz! – człowiek ma całą twarz mokrą od
łez i potu – W
pracy przezywali mnie SRACZ! Sracz mnie przezywali, bo wcześniej się
napiłem. Z wygódki nie wychodziłem!
Bóg
Bóg
wzniósł się do góry i wziął ciapy w swoje ręce.
Wziąłem
ciapy w swoje ręce! Szczerze płacz, bo ciapem dotknę!
Grubas
Nie!
Błagam na Boga, Bogu! Nie dotykaj!
Bóg
Dotknę!
Albo ciap albo płacz!
Sracz
Sracz!
Sracz!
Bóg
zbliżył ciapy na odległość około pół metra od człowieka.
Grubas
Dobrze!
Dobrze! Zapłaczę najgłośniej! Będę beczał, ryczał, kwi kwi
kwiczał! – podniósł się ledwo na kolano i wzniósł ręce do
góry. Patrzy zapłakany:
BE!
Przepraszam rodzinę za to, że chlałem!
BEE! Przepraszam
kolegę, że mu nie oddałem!
BEEE! Przepraszam cię Baśka, za
słabo kochałem!
BEEEE! Przepraszam Cię synu, że młodość
zmarnowałem!
BEEEEE! Przepraszam za wstyd, który wam
przyniosłem!
BEEEEEE! Przepraszam gadzino, że na Ciebie
doniosłem!
BEEEEEEE! Przepraszam za wszystkie te chwile
stracone!
BEEEEEEEE! Przepraszam jeszcze raz i na wszelki wypadek
– żonę!
BEEEEEEEEE! Przepraszam też tych, których przeprosić
nie zdążyłem
BEEEEEEEEEEE! Boże,
tej grubej w liceum dawno temu wsadziłem!
3.
Padł
zemdlony. I zdziwił się, bo przez zamknięte powieki nie
prześwitywała jasność. Panowała za to podziemna ciemność
węglem malowana. Zaczął oddychać głęboko, jakby się tą
wszechobecną, nienaturalną czernią dusił. Na szczęście dla
człowieka, pojawiła się nadzieja. Żona wyłoniła się z nicości
i patrzyła na niego. Srogą miała minę.
- Znowu piłeś?
-
Baśka! Basiu!Nie piłem! Nigdy się już nie napiję!
Zniknęła.
Wołał, krzyczał,bezskutecznie. Zamiast niej pojawił się syn
Arek. Płakał.
- Boję się, że zostanę takim ciulem ze
szklaną szyjką jak ty!
- Mówiłem ci synu żebyś nie klął!
Nieładnie kląć!
- Pijany pijus!
- Arek! Zapomniałem ci
powiedzieć. Zapomniałem i już nie powiem! W szafie pod ubraniami
nagrałem kiedyś na kasety wszystkie odcinki z Gargamelem!
-
Dorosły już jestem!
- Weź, weź!
Zobaczył swojego
starego psa-kundla.
- Żywiec! Żywiec! Chodź do pana!
Chodź!
Spostrzegł po chwili, że pies trzyma w pysku kapcia,
merda szczęśliwy ogonem. Wyciągnął rękę w stronę pyska
zwierzęcia. Bardzo chciał zabrać mu but. Tak bardzo tego chciał.
-
Daj panu! Teraz już założę! Naprawdę!
Pies
zniknął. Albo uciekł. Razem z nim zamazała się ciemność, a
pojawiła wcześniejsze, przenikająca całe ciało jasność.
4.
-
Nie! Pies uciekł! Co teraz?
- Spotkała cię kara. Wcześniej
uciekałeś od ciepłych ciapów, dywanu na trzepaku, garnków,
jasnego ogniska i twarzy tych pięknych ludzi. Otrzymasz jeszcze jedną karę.
- Panie Bogu!
Jaką?
- Twoją karą jest Życie.
- Życie? Wracam do
życia?! Wracam na wyro?! Haja! Wspaniale!
- Ale będzie to nowe
życie. Całkiem od nowa.
- I nic nie będę pamiętał? Tak to
nie chce! Oszczędź mnie! Ciapy pokocham!
- Nic, nie będziesz
pamiętał. Co kochałeś ani czego nienawidziłeś. Nowe życie.
-
A gdzie idę, powiesz?!
- Ojciec Twój będzie alkoholikiem. Taki jak
ty będzie, znasz go.
- Panie Bogu! Nie! Nie!
- Tak. –
wyciągnął rękę w stronę człowieka.
Ten
złapał się jej kurczowo, nie chciał puścić.
- To ja chcę do
Piekła! Istnieje Piekło, co? Całe życie mnie to trapiło, czy tam
pójdę. Istnieje Piekło?
Bóg zaczął się dobrodusznie
śmiać.
- No , odpowiedz panie Bogu?
- Chodziłeś po nim
przez 59 lat i dalej pytasz?
Nowy
rozdział
Młody
mężczyzna kucnął przy wózku ze śpiącym dzieckiem w środku. Żona mężczyzny pasowała do mężczyzny. Oboje byli dość
przeciętnej urody i ubioru. Przeciętne mieli miny. Zwłaszcza
mężczyzna, który prosto patrzył na dziecko. Tak jakby
chciał mu powiedzieć, że zrobi dla niego wszystko.
-
Wszystko zrobię, żeby nie był taki jak ojciec, Panie Zbynku. – powiedział
mężczyzna patrząc na różowości swojego synka.
- Ale twój ojciec to był świetny facet. Wpadł tylko w złe towarzycho, Aruś. - splótł ręce Zbynek, zamiatając wesoło ogonem.
Piwnica pod baranami, cz. II
W
piwnicy niewiele było śladów jej dawnej świetności. To przecież
z tego miejsca, siedząc na wspaniałych tronach, dekrety wydawali
wielcy królowie, a przebiegli dowódcy bezwzględne rozkazy. Teraz
mogę już tylko podejrzewać, jak okazałe te wnętrza były i jak wymyślnie musiały być zdobione. Pierwszy, historyczny dekret wydał
król Teść I , zwany Wielorybem, kiedy to nakazał umieścić tu
naprawiony motocykl i zakazał używać go swemu synowi. Później,
na krótko, zamienił to miejsce w lochy i gościł tu zalotników
swej córki. Dziś, spocony i podpity, śmierdzący ślepym
marynarzem, sterczy przy skrzynce z bezpiecznikami. Pomaga mu
dzieciak ze świeczką.
- Jest tu gdzieś jeszcze ten motor?- spytałem ze szczerego serca w smole.
- Jaki motur? - udał Wieloryb.
- Ten, co Radek próbował wjechać nim na drzewo. Znaczy ściąć choinkę na święta.
- Aha, ha! Ten! Sprzedany.
Szukałem oczami słoików z barszczem, ale było tak ciemno, że widziałem tylko
marynowane żaby i ważki. Koło nogi przemknął mi szczur. Widać
zabrakło im słoików. Spojrzałem na teścia i jego pomocnika.
Jeśli nie uda mu się tego naprawić to będzie musiał go, co
najmniej, kopnąć prąd. Nie może zawieść ani siebie, ani tego
dzieciaka ani całej weselnej menażerii, więc wróci przegrany, ale
przynajmniej ranny. Jednak na chwilę obecną, młody niewątpliwie
się nudził.
-Młody,
chodź tu na chwilę z tą świeczką. - zawołałem do krasnala z
łojotokiem.
-Ale...
- spojrzał z przejęciem na grzebiącego w skrzynce starszego
krasnala-giganta. Który zapewne dojdzie po męsku do wniosku, że
poradzi sobie bez oświetlenia.
-
Nie, poświeć mu jak potrzebuje. Mi za życia świeczki niepotrzebne
– zaśmiał się teść , a zięć razem z nim.
Poświecił
i niemal od razu zacząłem się witać z tymi cudeńkami. Leżały
na beczce z, sądząc po zapachu, kapustą. Wręczyłem bachorowi
torbę.
-
Trzymaj. - i zacząłem ładować słoiki.
Dwa.
Cztery. Sześć.
Nagle
dźwięk dziwnego bzyknięcia rozległ się w piwnicy. Teścia nagle
odrzuciło od skrzynki - Nic mi nie jest, prąd mnie kopnął. -
uspokoił chłopaka, który pomagał mu się podnieść. - Wsadziłem
palce w źródło zwarcia.
Osiem.
Dziesięć. Nie sposób było tego przewidzieć.
- Wujku, masz czarne palce!
Dwanaście.
Wyszedłem na górę ledwo taszcząc reklamówkę ze słojami.
Szedłem tyłem, bo dzieciak musiał mnie wypychać razem z worem.
Na
górze, przy drzwiach, czekała już na mnie baba.
-I
co? Wiecie co się stało? - głupio spytała pomagając mi wciągnąć-
reklamówkę na powierzchnię.
-Twój
tatuś wsadził rękę w źródło zwarcia. - otarłem pot z czoła i
znów złapałem za wór.
-O
Boże. Bo tutaj się na chwilę zapaliło i zaraz zgasło!
-To
powiedz mu, żeby wsadził jeszcze raz. I jak chcą mieć prąd na
cały wieczór to niech nie wyciąga.
Nic
nie odpowiedziała tylko patrzyła się na mnie jak cielę.
Spostrzegłem, że miała trochę szminki na policzku. Chyba się
malowała w tej ciemności. Po cholerę jak i tak nikt nic nie
widział? Nieważne.
-To
może zadzwonić po elektryka? Przyjedzie i zrobi.- palnęła
nagle.
-Czy
ty wiesz kto jest elektrykiem?
-Nasz
sąsiad. - pogrążała się dalej.
-A
wiesz kto jest naszym sąsiadem? Szumski, babo! Szumski!
Znowu
stała jak cielę.
No
co tak stoisz jak cielę! Pomóż mi to zaciągnąć do samochodu!
Barszcz zjem sobie w domu.
I
światło też sobie zapalę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)