Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, za dużo pieprzu rozpylonego na sadzonych jajach. Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, blokowisko otumanione stłumionym prawym sierpem. Spocona smuga na szybie; to tylko ptactwo obija się o parapety. Miejskie przedsiębiorstwo drukarką, atramentem informuje obywatela, że dnia ątego o dzinie ątej ędzie się ąd ryferów.
- Hej, kolęda, ko-lęda, balerino! - wydrapuje zmarszczki na drzwiach moich organista.
- Dwa opłatki poproszę. Jeden dla mnie, drugi dla matki. - szepczę czule.
- Kartą czy gotówką? Żartuję, zawsze gotówką, zawsze, zawsze, kurniszonie.
Zapłaciłem, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Jeszcze pana przeproszę.
- Mianowicie?
- Przepraszam. Z czego się robi opłatki?
- Z ciała Chrystusa. Trzecie taniej.
- Ile ma pan ciał Chrystusa? - ścisnąłem mocniej w ręce bilety na Wigilię.
- Chrystus jest w każdym z nas.
- A w panu ile jest?
- To jakaś ukryta kamera? Matura to bzdura? Subskrybuje pan?
Nie subskrybuję, ale sąsiad akurat wyszedł ze swojej komnaty i pośliznął się o wycieraczkę. Nos uszczknął stróżkę krwi wardze górnej.
- Bierzcie i pijcie, że tak powiem, organisto Marcinkiewicz. - ukłonił się podczas prostowania mnie i sprzedawcy ciał.
- Pan, panie Kulęba, oczywiście opłatków nie subskrybuje? Nihil novi?
Kulęba odgarnął szpakowaty włos i umoczył opuszek wskazującego w szkarłaciejącej wardze.
- Szwagier ma piekarnię. - żrenice mu błysły.
- Ale opłatek musi być poświęcony. - organista Marcinkiewicz stanął w rozkroku i poprawił plecak z opłatkami.
- Szwagier to święty człowiek. Ryfery sprawdzone? - rzucił w moją stronę znudzony.
- Eszcze nie. - bąknąłem.
Marcinkiewicz parsknął zatrutym śmiechem na bezsens dialogu i piruetem karku wrócił do nagabywania narratora.
- Niech pan pomyśli ile się pan razy więcej złamie z mamą, jak będzie trzeci opłatek. Im więcej się człowiek złamie, tym mniej się załamie.
- Organisto Marcinkiewicz. - dął w puchnące usta Kulęba - Organisto Marcinkiewicz, czemu pan chodzi z tym tornistrem, proboszcz zabronił panu dorosnąć? Mnie to przykładowo przeraża. Może ja dlatego nie kupuję od pana tych ciastek? Nie ufam nikomu bez karty rowerowej.
- Kartę rowerową mam.
- A rower? - Kulęba splótł ręce na wiotkiej klatce piersiowej.
- Dętka mi poszła. - wyjaśnił boży alfons i omegons.
- Pan też niech już pójdzie. - Kulęba żwawym splunięciem pożegnał prawą jedynkę.
- Jesteś ranny? - spytałem.
- Jebana Tamara kupiła wycieraczkę z podwyższonym szczotem. - powiedział o swojej żonie, z którą zawsze chciałem podzielić łóżko przez jedną szaloną noc, kiedy pył słodki księżyc za oknem wdmuchuje przez firany.
- Podwyższonym szczotem?
- Jak pan się wyraża? - ciachnął Marcinkiewicz.
- Powiedziałem "Tamara je banana".
- Przecież słyszałem, co pan powiedział.
- Niech pan się poskarży nauczycielce.
- Ja już się nie uczę.
- Widzę.
- Podwyższonym szczotem? - docisnąłem.
- No wiesz, te gumowe kutafonki. - Kulęba podniósł wycieraczkę i potarł jednego.
Organista Marcinkiewicz zaśmiał się i walnął w startoczerwoną poręcz. Odpowiedziała mu głębokim echem.
- Chce pan nam tu wszystkim wmówić, że upadek spowodowała zbyt wysoka wycieraczka? Taka wycieraczka to same plusy. Jej wzrost sprawia, że dokładniej czyści podeszwę buta.
- Pan jakoś wylizuje proboszczowi buty na glanc z dosyć niskiego pułapu. - rzucił Kulęba i zaczął rozglądać się za przednim zębem.
- Jak pan śmie?! - Marcinkiewicz zrzucił tornister i hopnął susem w stronę Kulęby. Ten, zorientowawszy się w porę, zdołał uskoczyć na trzeci schodek i trzepnął organistę wycieraczką. - Dobij go tym jebanym tornistrem!
Ja nie zdążyłem się jednak nawet poruszyć, bo drzwi od mieszkania Kulęby przeszył ostry jak brzytwa komunikat.
- Obiad!
- Bierz do cholery ten tornister! Zapieprz go, tylko nie w plecy, bo przyzwyczajone są do narzędzia! - syczał zdyszany Kulęba.
- Obiad!!!
Skaloryfiłem się, nie wiedząc co począć. Nie chcę się w nic mieszać, zostawiłem komputer bez zasilacza. Ale wtedy moje problemy rozwiązały się same. Ktoś szarpnął za klamkę i po sekundzie przeobraził się w blondwłosą Tamarę.
- Tadeusz! Boże! - wrzasnęła - Przestań go tłuc! To był mój pomysł! - odepchnęła Kulębe od ciała Marcinkiewicza.
- Jaki Twój pomysł?! Skąd znasz jego imię?! Co na obiad?! - odwrzasnął jej mąż.
Spojrzała na niego policzkami grającymi w pomidora.
- No nie pierdol! Z nim?! On nosi jebany tornister!
- Ale ma twardego chuja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz