czwartek, 20 grudnia 2012

Tamara je banana

Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, za dużo pieprzu rozpylonego na sadzonych jajach. Nienawidzę tego ścierwa na śniadanie, blokowisko otumanione stłumionym prawym sierpem. Spocona smuga na szybie; to tylko ptactwo obija się o parapety. Miejskie przedsiębiorstwo drukarką, atramentem informuje obywatela, że dnia ątego o dzinie ątej ędzie się ąd ryferów.
- Hej, kolęda, ko-lęda, balerino! - wydrapuje zmarszczki na drzwiach moich organista.
- Dwa opłatki poproszę. Jeden dla mnie, drugi dla matki. - szepczę czule.
- Kartą czy gotówką? Żartuję, zawsze gotówką, zawsze, zawsze, kurniszonie.
Zapłaciłem, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Jeszcze pana przeproszę.
- Mianowicie?
- Przepraszam. Z czego się robi opłatki?
- Z ciała Chrystusa. Trzecie taniej.
- Ile ma pan ciał Chrystusa? - ścisnąłem mocniej w ręce bilety na Wigilię.
- Chrystus jest w każdym z nas.
- A w panu ile jest?
- To jakaś ukryta kamera? Matura to bzdura? Subskrybuje pan?
Nie subskrybuję, ale sąsiad akurat wyszedł ze swojej komnaty i pośliznął się o wycieraczkę. Nos uszczknął stróżkę krwi wardze górnej.
- Bierzcie i pijcie, że tak powiem, organisto Marcinkiewicz. - ukłonił się podczas prostowania mnie i sprzedawcy ciał.
- Pan, panie Kulęba, oczywiście opłatków nie subskrybuje? Nihil novi?
Kulęba odgarnął szpakowaty włos i umoczył opuszek wskazującego w szkarłaciejącej wardze.
- Szwagier ma piekarnię. - żrenice mu błysły.
- Ale opłatek musi być poświęcony. - organista Marcinkiewicz stanął w rozkroku i poprawił plecak z opłatkami.
- Szwagier to święty człowiek. Ryfery sprawdzone? - rzucił w moją stronę znudzony.
- Eszcze nie. - bąknąłem.
Marcinkiewicz parsknął zatrutym śmiechem na bezsens dialogu i piruetem karku wrócił do nagabywania narratora.
- Niech pan pomyśli ile się pan razy więcej złamie z mamą, jak będzie trzeci opłatek. Im więcej się człowiek złamie, tym mniej się załamie.
- Organisto Marcinkiewicz. - dął w puchnące usta Kulęba - Organisto Marcinkiewicz, czemu pan chodzi z tym tornistrem, proboszcz zabronił panu dorosnąć? Mnie to przykładowo przeraża. Może ja dlatego nie kupuję od pana tych ciastek? Nie ufam nikomu bez karty rowerowej.
- Kartę rowerową mam.
- A rower? - Kulęba splótł ręce na wiotkiej klatce piersiowej.
- Dętka mi poszła. - wyjaśnił boży alfons i omegons.
- Pan też niech już pójdzie. - Kulęba żwawym splunięciem pożegnał prawą jedynkę.
- Jesteś ranny? - spytałem.
- Jebana Tamara kupiła wycieraczkę z podwyższonym szczotem. - powiedział o swojej żonie, z którą zawsze chciałem podzielić łóżko przez jedną szaloną noc, kiedy pył słodki księżyc za oknem wdmuchuje przez firany.
- Podwyższonym szczotem?
- Jak pan się wyraża? - ciachnął Marcinkiewicz.
- Powiedziałem "Tamara je banana".
- Przecież słyszałem, co pan powiedział.
- Niech pan się poskarży nauczycielce.
- Ja już się nie uczę.
- Widzę.
- Podwyższonym szczotem? - docisnąłem.
- No wiesz, te gumowe kutafonki. - Kulęba podniósł wycieraczkę i potarł jednego.
Organista Marcinkiewicz zaśmiał się i walnął w startoczerwoną poręcz. Odpowiedziała mu głębokim echem.
- Chce pan nam tu wszystkim wmówić, że upadek spowodowała zbyt wysoka wycieraczka? Taka wycieraczka to same plusy. Jej wzrost sprawia, że dokładniej czyści podeszwę buta.
- Pan jakoś wylizuje proboszczowi buty na glanc z dosyć niskiego pułapu. - rzucił Kulęba i zaczął rozglądać się za przednim zębem.
- Jak pan śmie?! - Marcinkiewicz zrzucił tornister i hopnął susem w stronę Kulęby. Ten, zorientowawszy się w porę, zdołał uskoczyć na trzeci schodek i trzepnął organistę wycieraczką. - Dobij go tym jebanym tornistrem!
Ja nie zdążyłem się jednak nawet poruszyć, bo drzwi od mieszkania Kulęby przeszył ostry jak brzytwa komunikat.
- Obiad!
- Bierz do cholery ten tornister! Zapieprz go, tylko nie w plecy, bo przyzwyczajone są do narzędzia! - syczał zdyszany Kulęba.
- Obiad!!!
Skaloryfiłem się, nie wiedząc co począć. Nie chcę się w nic mieszać, zostawiłem komputer bez zasilacza. Ale wtedy moje problemy rozwiązały się same. Ktoś szarpnął za klamkę i po sekundzie przeobraził się w blondwłosą Tamarę.
- Tadeusz! Boże! - wrzasnęła - Przestań go tłuc! To był mój pomysł! - odepchnęła Kulębe od ciała Marcinkiewicza.
- Jaki Twój pomysł?! Skąd znasz jego imię?! Co na obiad?! - odwrzasnął jej mąż.
Spojrzała na niego policzkami grającymi w pomidora.
- No nie pierdol! Z nim?! On nosi jebany tornister!
- Ale ma twardego chuja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz