czwartek, 21 czerwca 2012

Moja Pussy


Spocony dupal kobiety zwanej lycrą i zwanej optymizmem był całkowicie lepszy niż ten zlepek cytatów, antologia parapetów, o które opierał się mój dzień, co go opuściłem dwie ulice temu. Przestrzeń pokonała czas. To znaczy na chwilę obecną, a więc chwilowo. Pomnik zwycięstwa przestrzeni też zależny jest od czasu i trwać pewnie będzie do czasu mojego wyjścia z tramwaju, czyli wehikułu zawieszającego przestrzeń. Spieprzyłem początek. To już koniec.

Każda nasza doba kończyła się i zaczynała od „itd.”, by ostatecznie zostać przeciętą moim kiełbasianym „vice versa”, małostkowym i wrednym jak obfity lunch przed apokalipsą.
Teraz wywołuję Ją po kolacji, w czerwonej ciemni. Tafla kałuży pod latarnią, gdzie podczas deszczu nocne błyskają flesze. Tam, nieopodal, obok ławki, poznaliśmy się, przyodziani w psa na smyczy i ciepły precel.

Kasownik wybił mnie w zapomnienie. Solarne imperium, kontrastując z kliszą wieczornej ulewy, kolonizowało granitowe kolano kobiety przeciwsłonecznej. Poroniony promień obnażał wszystkie koleiny zakonniczych rajstop, chroniących przed drobnoustrojami.
Ona, tamta, po wyjściu z kościoła pachniała kadzidłem, ale inspiracje do listów miłosnych czerpała z najtańszych pornosów. Eros ma przeziębienie, Biblia jest przeciwko i winszuje przegranym, a pornol okazuje się być najgłębszą kopalnią wiedzy o anatomii kopulacji przy świeczce zapachowej:

„Chciałabym, żebyś zajął się moją małą pussy, a ja wtedy wędrowałabym językiem po Twoim rumaku”.

Chciała, żebym zajął się jej małą pussy. Oprócz tego cytowała własną matkę, jeszcze o tym nie wiedząc; prasę codzienną też, ciekawe eseje i felietony o tym, co toczy przestrzeń, podczas gdy ja uczyłem się wieczności. Reszta uważała ją za głupią, bo publicznie spytała o to, czym jest „rekompensata”.

- Rekompensata to zadośćuczynienie za krzywdę. Zrekompensuj mi to, zadośćuczyń. – tłumaczył profesor.

Ona była nutą, drukiem, sceną w filmie, okropnym nawykiem, może wszyscy jesteśmy. To wszystko ciekawsze niż miednica z praniem. A ja nie byłem tak czysty, by godzić się na kurestwo. Ten zapach znam na pamięć od ojca, dziada, pradziada. Urodziłem się pod zieloną tablicą jakiegoś miasta. Z jednej strony tu jestem, a z drugiej mnie nie ma. Ale ten zapach znam na pamięć.

Uwielbiałem ją upijać. Staranne kolorowanie plakatów zostało jej jeszcze z podstawówki. Dlatego na przekór uwielbiałem ją upijać. Myślałem, że tego nie widzi. Zdradzała mnie na prawo i lewo. Myślała, że tego nie widzę.

Modlitwa o rozchylenie nóg przez nieznajomą z tramwaju. Wertując przez łzy wszystkie znane fetysze, szukałem podniet, potrzebowałem kobiety bezpośredniej, chociaż spisu jej treści, ślepej uliczki, krańcowego bieguna na zwiewnym szalu, gładzącego frędzelkiem po lewym policzku.

Teraz tylko nasiąkam potem, jak pięść pełna monet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz