W
piwnicy niewiele było śladów jej dawnej świetności. To przecież
z tego miejsca, siedząc na wspaniałych tronach, dekrety wydawali
wielcy królowie, a przebiegli dowódcy bezwzględne rozkazy. Teraz
mogę już tylko podejrzewać, jak okazałe te wnętrza były i jak wymyślnie musiały być zdobione. Pierwszy, historyczny dekret wydał
król Teść I , zwany Wielorybem, kiedy to nakazał umieścić tu
naprawiony motocykl i zakazał używać go swemu synowi. Później,
na krótko, zamienił to miejsce w lochy i gościł tu zalotników
swej córki. Dziś, spocony i podpity, śmierdzący ślepym
marynarzem, sterczy przy skrzynce z bezpiecznikami. Pomaga mu
dzieciak ze świeczką.
- Jest tu gdzieś jeszcze ten motor?- spytałem ze szczerego serca w smole.
- Jaki motur? - udał Wieloryb.
- Ten, co Radek próbował wjechać nim na drzewo. Znaczy ściąć choinkę na święta.
- Aha, ha! Ten! Sprzedany.
Szukałem oczami słoików z barszczem, ale było tak ciemno, że widziałem tylko
marynowane żaby i ważki. Koło nogi przemknął mi szczur. Widać
zabrakło im słoików. Spojrzałem na teścia i jego pomocnika.
Jeśli nie uda mu się tego naprawić to będzie musiał go, co
najmniej, kopnąć prąd. Nie może zawieść ani siebie, ani tego
dzieciaka ani całej weselnej menażerii, więc wróci przegrany, ale
przynajmniej ranny. Jednak na chwilę obecną, młody niewątpliwie
się nudził.
-Młody,
chodź tu na chwilę z tą świeczką. - zawołałem do krasnala z
łojotokiem.
-Ale...
- spojrzał z przejęciem na grzebiącego w skrzynce starszego
krasnala-giganta. Który zapewne dojdzie po męsku do wniosku, że
poradzi sobie bez oświetlenia.
-
Nie, poświeć mu jak potrzebuje. Mi za życia świeczki niepotrzebne
– zaśmiał się teść , a zięć razem z nim.
Poświecił
i niemal od razu zacząłem się witać z tymi cudeńkami. Leżały
na beczce z, sądząc po zapachu, kapustą. Wręczyłem bachorowi
torbę.
-
Trzymaj. - i zacząłem ładować słoiki.
Dwa.
Cztery. Sześć.
Nagle
dźwięk dziwnego bzyknięcia rozległ się w piwnicy. Teścia nagle
odrzuciło od skrzynki - Nic mi nie jest, prąd mnie kopnął. -
uspokoił chłopaka, który pomagał mu się podnieść. - Wsadziłem
palce w źródło zwarcia.
Osiem.
Dziesięć. Nie sposób było tego przewidzieć.
- Wujku, masz czarne palce!
Dwanaście.
Wyszedłem na górę ledwo taszcząc reklamówkę ze słojami.
Szedłem tyłem, bo dzieciak musiał mnie wypychać razem z worem.
Na
górze, przy drzwiach, czekała już na mnie baba.
-I
co? Wiecie co się stało? - głupio spytała pomagając mi wciągnąć-
reklamówkę na powierzchnię.
-Twój
tatuś wsadził rękę w źródło zwarcia. - otarłem pot z czoła i
znów złapałem za wór.
-O
Boże. Bo tutaj się na chwilę zapaliło i zaraz zgasło!
-To
powiedz mu, żeby wsadził jeszcze raz. I jak chcą mieć prąd na
cały wieczór to niech nie wyciąga.
Nic
nie odpowiedziała tylko patrzyła się na mnie jak cielę.
Spostrzegłem, że miała trochę szminki na policzku. Chyba się
malowała w tej ciemności. Po cholerę jak i tak nikt nic nie
widział? Nieważne.
-To
może zadzwonić po elektryka? Przyjedzie i zrobi.- palnęła
nagle.
-Czy
ty wiesz kto jest elektrykiem?
-Nasz
sąsiad. - pogrążała się dalej.
-A
wiesz kto jest naszym sąsiadem? Szumski, babo! Szumski!
Znowu
stała jak cielę.
No
co tak stoisz jak cielę! Pomóż mi to zaciągnąć do samochodu!
Barszcz zjem sobie w domu.
I
światło też sobie zapalę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz