środa, 18 lipca 2012

Piwnica pod baranami, cz. II


W piwnicy niewiele było śladów jej dawnej świetności. To przecież z tego miejsca, siedząc na wspaniałych tronach, dekrety wydawali wielcy królowie, a przebiegli dowódcy bezwzględne rozkazy. Teraz mogę już tylko podejrzewać, jak okazałe te wnętrza były i jak wymyślnie musiały być zdobione. Pierwszy, historyczny dekret wydał król Teść I , zwany Wielorybem, kiedy to nakazał umieścić tu naprawiony motocykl i zakazał używać go swemu synowi. Później, na krótko, zamienił to miejsce w lochy i gościł tu zalotników swej córki. Dziś, spocony i podpity, śmierdzący ślepym marynarzem, sterczy przy skrzynce z bezpiecznikami. Pomaga mu dzieciak ze świeczką.
- Jest tu gdzieś jeszcze ten motor?- spytałem ze szczerego serca w smole.
- Jaki motur? - udał Wieloryb.
- Ten, co Radek próbował wjechać nim na drzewo. Znaczy ściąć choinkę na święta. 
- Aha, ha! Ten! Sprzedany. 


Szukałem oczami słoików z barszczem, ale było tak ciemno, że widziałem tylko marynowane żaby i ważki. Koło nogi przemknął mi szczur. Widać zabrakło im słoików. Spojrzałem na teścia i jego pomocnika. Jeśli nie uda mu się tego naprawić to będzie musiał  go, co najmniej, kopnąć prąd. Nie może zawieść ani siebie, ani tego dzieciaka ani całej weselnej menażerii, więc wróci przegrany, ale przynajmniej ranny. Jednak na chwilę obecną, młody niewątpliwie się nudził.
-Młody, chodź tu na chwilę z tą świeczką. - zawołałem do krasnala z łojotokiem.
-Ale... - spojrzał z przejęciem na grzebiącego w skrzynce starszego krasnala-giganta. Który zapewne dojdzie po męsku do wniosku, że poradzi sobie bez oświetlenia.
- Nie, poświeć mu jak potrzebuje. Mi za życia świeczki niepotrzebne – zaśmiał się teść , a zięć  razem z nim.
Poświecił i niemal od razu zacząłem się witać z tymi cudeńkami. Leżały na beczce z, sądząc po zapachu, kapustą. Wręczyłem bachorowi torbę.
- Trzymaj. - i zacząłem ładować słoiki.
Dwa. Cztery. Sześć.
Nagle dźwięk dziwnego bzyknięcia rozległ się w piwnicy. Teścia nagle odrzuciło od skrzynki - Nic mi nie jest, prąd mnie kopnął. - uspokoił chłopaka, który pomagał mu się podnieść. - Wsadziłem palce w źródło zwarcia.
Osiem. Dziesięć. Nie sposób było tego przewidzieć. 

- Wujku, masz czarne palce!

Dwanaście. Wyszedłem na górę ledwo taszcząc reklamówkę ze słojami. Szedłem tyłem, bo dzieciak musiał mnie wypychać razem z worem.
Na górze, przy drzwiach, czekała już na mnie baba.
-I co? Wiecie co się stało? - głupio spytała pomagając mi wciągnąć- reklamówkę na powierzchnię.
-Twój tatuś wsadził rękę w źródło zwarcia. - otarłem pot z czoła i znów złapałem za wór.
-O Boże. Bo tutaj się na chwilę zapaliło i zaraz zgasło!
-To powiedz mu, żeby wsadził jeszcze raz. I jak chcą mieć prąd na cały wieczór to niech nie wyciąga.
Nic nie odpowiedziała tylko patrzyła się na mnie jak cielę. Spostrzegłem, że miała trochę szminki na policzku. Chyba się malowała w tej ciemności. Po cholerę jak i tak nikt nic nie widział? Nieważne.
-To może zadzwonić po elektryka? Przyjedzie i zrobi.- palnęła nagle.
-Czy ty wiesz kto jest elektrykiem?
-Nasz sąsiad. - pogrążała się dalej.
-A wiesz kto jest naszym sąsiadem? Szumski, babo! Szumski!
Znowu stała jak cielę.
No co tak stoisz jak cielę! Pomóż mi to zaciągnąć do samochodu! Barszcz zjem sobie w domu.
I światło też sobie zapalę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz