czwartek, 26 stycznia 2012

Piwnica pod baranami, cz. I

Babie lato i babiej siostry ślub. W dużym pokoju w chałupie, co by taniej było i więcej osób się podusiło. Głośniki, kolorowe dekoracje, opary wódki, potu i tańczące z bratankami ciocie. Wszystko między krzesłami, albo niebezpiecznie zaraz obok krzeseł i krzesła, mojego krzesła.


Siedziałem niedaleko szczerze brzydkawej mimo makijażu panny młodej i niestety niedaleko dziada ze wsi, gospodarza imprezy – brata baby ojca, z tego co mi mówiono. Kłapał on z jakimś nieznajomym grubasem. I co chwila zwracał się do całej masy zebranych.
- Piękne śklanecki żeśta kupiły to i polejcie mi tu! – polecił już nieźle nabzdryngolony unosząc szklankę.
- Coś ty taki ponury? – zaczepił mnie wspomniany grubas siedzący po lewej.
- A ty kto? – opary wódki mnie solidnie podtruwały.
- Mój tata. – poinformowała mnie baba.
- A...Nie wie ojciec, kiedy będzie i czy będzie, podany barszcz z jajem?
- Przecież już dwa talerze wychlipałeś! A co, smakuje? Musi, bo na kurzym zakwasie i naturalnych jajach – zaśmiał się gruby i zadowolony. Poklepał mnie jeszcze po plecach ze szczęścia.
Poluzowałem krawat i wziąłem głębszy oddech. Rzeczywiście poczułem w ustach aromat swojskich jaj z Wielkanocy. I rzeczywiście stały przede mną dwa puste talerze. Każdy ze swojską kiełbasą z Bożego Narodzenia.
- O. Ale kiełbasy żeś nie zjadł! Kiełba niezjedzona. – zauważył ojciec i złapał serdela z jednego talerza. Otrzepawszy z resztek barszczu, zaczął przeżuwać go w gębie jak niedźwiedź pstrąga.
- Bo nie lubię. Ja wolę z samym jajem. Chyba mi wolno. – obserwowałem go połykającego i oblizującego tłuste wardżyska. Świnia obrzydliwa. Pamiętam, jak nie chciał dołożyć mi na malucha, bo synalek chciał motocykl. Pojechał nim do miasta, wjechał w górę piachu na budowie i zatarł silnik. A ten sobie chyba zaraz weźmie z drugiego talerza.
- Wezmę sobie z drugiego, ta kiełbasa jest przepyszna! – złapał za drugi kawałek i powtórzył rytuał.
Myślałem, że nie wytrzymam. No nie wysiedzę i już. Ty byś wysiedział? Aż tu wreszcie wszystko siadło, jeb, prąd się wyłączył. Na prowizorycznym parkiecie pokrytym tureckim dywanem, nastąpiło pożegnanie z Afryką, bowiem hipopotamy płci żeńskiej z hukiem na siebie wpadły i tym samym zakończyły taniec godowy dedykowany bratankom. 
- Chyba mi się sukienka rozderła! Boże kochany! Rozderte giewno! - wpadł na mnie jakiś babsztyl z cycem o wadze miny przeciwpancernej, więc puknąłem z bańki w klatę. Jęknęła przyduszona i zdezorientowana.

Zadowolony rozsiadłem się wygodnie, dodatkowo poprawiając stymulując tym, że ktoś pewnie oblał deskę w klozecie. Tylko jakaś baba zaczęła strasznie piszczeć, ale musiała dostać coś na uspokojenie, bo zaraz przestała. Za to moja zaczęła mnie przykro szturchać.
- Zrób coś!
- Z bańki? - ostrzegłem.
- Zrób coś!
- Oczywiście, zrobię. Jechałem tu pół baku benzyny żeby posiedzieć w komorze gazowej. Poczęstowano mnie kiełbasą z Wielkanocy i jajami z Bożego Narodzenia. A teraz na finał wyłączyli prąd.– kiwnąłem z uznaniem głową w ciemności.
- Tobie prąd nie jest potrzebny, bo i tak ciągle siedzisz. Inni tańczą. Ty chcesz sobie nagle potańczyć? – znów dopadł mnie z mroku jej głos.
- Nie, chcę trafić do wyjścia.
- Oj, przestań choć raz być taki upierdliwy, niby dowcipny i nieznośny. Idź pomóż! – jadaczka jej się nie zamykała. Niestety było ciemno, a kiełbasę przed chwilą pożarł teść.
- Szkoda, że oprócz obrazu, nie wyłączyli też fonii.
Nagle poczułem na karku ciężkie sapanie teścia. Odwróciłem się i spojrzałem w górę. Trzymał świeczkę w łapsku. Dinozaury jednak nie wyginęły.
- To co, koniec imprezy? – zapytałem z nadzieją. No i malutką nutką triumfu. Kiedyś musiał bulić za nowy silnik w motorze, teraz będzie płacił odszkodowania za połamane nogi.
- No co ty głupi?! To korki pewnie wybiło! Pójdę do piwnicy i wymienię! – poinformował spokojnie teść. Ale baba się pewnie zaraz wtrąci z tym swoim...
- Pomógłbyś tacie. Świeczkę mu chociaż potrzymasz.
- Nie trzeba. - Nie trzeba. – wypaliliśmy jednocześnie. On ze szczerej uprzejmości. Ja tylko ze szczerości. W końcu świeczkę zapalę i potrzymam mu jeszcze nie raz. Nieważne. Przypomniałem sobie, że coś bym przekąsił.
- To co będzie z tym barszczem, ojciec? – spytałem.
- Zbrakło. Ale są zapasy. W piwnicy, w słoikach.
- No widzisz! Idź sobie weź! – baba wykorzystała sytuację.
Pomyślałem przez chwilę.
- A pójdę. Co mi tam. Daj tylko torbę. Na słoiki. – poleciłem babie. I większą torbę. Na teścia.
Skoro już idę na dół to wezmę tego trochę do domu. Baba sobie odpocznie. A ja zaoszczędzę.
Wstałem bardzo ostrożnie od stołu żeby nie zahaczyć o jakiś talerz, ani nie nadepnąć na niczyją twarz, i dołączyłem do teścia. Niestety, jak to zwykle bywa przy takich eskapadach – krótkich, bezpiecznych i mogących przynieść chwałę na resztę zabawy – zgłosiło się jeszcze paru chętnych. Między innymi brat teścia, o którym mówiłem wcześniej. Też taki sam niedźwiedź brunatny jak on. Tyle, że już ewidentnie pozbawiony kłów.
- Tseba iść do piwnicki! – wyseplenił chwiejąc i trzymając się krzesła – I skrzynecki!
Niestety mimo najlepszych chęci, poszedł na dno zaraz po tym, jak podniósł kotwicę i opóźnił naszą wyprawę. Brat, jako jedyny dorównujący mu masą, musiał zacumować go
z powrotem.
Ostatecznie, po zakończeniu poboru, ostał się teść, mały bachor chcący mieć co wspominać z dzieciństwa na wsi i ja, agent o dwóch twarzach, o czym wyraźnie informowała reklamówka, którą dzierżyłem w ręku.
- Ciemno jak w dupie. - szepnąłem do małego. Chyba zaczął płakać.

Ja za to byłem już porządnie zniecierpliwiony. Teściu jeszcze omiótł wzrokiem zebranych w pomieszczeniu, oświetlonym gdzieniegdzie świecami. Z nikim już nie pogada. Z nikim nie wypije. Z nikim nie zaśnie. Wszyscy już naprawdę czekają aż wreszcie naprawisz to światło, bawole.
- No to do piwnicy. – powiedział niechętnie i ruszył, razem z podekscytowanym dzieciakiem, do starych drzwi w korytarzu.
- Pod baranami. – burknąłem i poszedłem za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz