Siedziałem niedaleko szczerze brzydkawej mimo makijażu panny młodej
i niestety niedaleko dziada ze wsi, gospodarza imprezy – brata baby
ojca, z tego co mi mówiono. Kłapał on z jakimś nieznajomym
grubasem. I co chwila zwracał się do całej masy zebranych.
-
Piękne śklanecki żeśta kupiły to i polejcie mi tu! – polecił
już nieźle nabzdryngolony unosząc szklankę.
-
Coś ty taki ponury? – zaczepił mnie wspomniany grubas siedzący
po lewej.
-
A ty kto? – opary wódki mnie solidnie podtruwały.
-
Mój tata. – poinformowała mnie baba.
-
A...Nie wie ojciec, kiedy będzie i czy będzie, podany barszcz z
jajem?
-
Przecież już dwa talerze wychlipałeś! A co, smakuje? Musi, bo na
kurzym zakwasie i naturalnych jajach – zaśmiał się gruby i
zadowolony. Poklepał mnie jeszcze po plecach ze szczęścia.
Poluzowałem
krawat i wziąłem głębszy oddech. Rzeczywiście poczułem w ustach
aromat swojskich jaj z Wielkanocy. I rzeczywiście stały przede mną
dwa puste talerze. Każdy ze swojską kiełbasą z Bożego
Narodzenia.
-
O. Ale kiełbasy żeś nie zjadł! Kiełba niezjedzona. – zauważył ojciec i złapał
serdela z jednego talerza. Otrzepawszy z resztek
barszczu, zaczął przeżuwać go w gębie jak niedźwiedź pstrąga.
-
Bo nie lubię. Ja wolę z samym jajem. Chyba mi wolno. – obserwowałem go
połykającego i oblizującego tłuste wardżyska. Świnia
obrzydliwa. Pamiętam, jak nie chciał dołożyć mi na malucha, bo
synalek chciał motocykl. Pojechał nim do miasta, wjechał w górę
piachu na budowie i zatarł silnik. A ten sobie chyba zaraz weźmie z
drugiego talerza.
-
Wezmę sobie z drugiego, ta kiełbasa jest przepyszna! – złapał
za drugi kawałek i powtórzył rytuał.
Myślałem,
że nie wytrzymam. No nie wysiedzę i już. Ty byś wysiedział? Aż
tu wreszcie wszystko siadło, jeb, prąd się wyłączył. Na
prowizorycznym parkiecie pokrytym tureckim dywanem, nastąpiło
pożegnanie z Afryką, bowiem hipopotamy płci żeńskiej z hukiem na
siebie wpadły i tym samym zakończyły taniec godowy dedykowany
bratankom.
- Chyba mi się sukienka rozderła! Boże kochany! Rozderte giewno! - wpadł na mnie jakiś babsztyl z cycem o wadze miny przeciwpancernej, więc puknąłem z bańki w klatę. Jęknęła przyduszona i zdezorientowana.
Zadowolony rozsiadłem się wygodnie, dodatkowo poprawiając stymulując tym, że ktoś pewnie oblał deskę w klozecie. Tylko jakaś
baba zaczęła strasznie piszczeć, ale musiała dostać coś na
uspokojenie, bo zaraz przestała. Za to moja zaczęła mnie przykro
szturchać.
-
Zrób coś!
- Z bańki? - ostrzegłem.
- Zrób coś!
-
Oczywiście, zrobię. Jechałem tu pół baku benzyny żeby posiedzieć w
komorze gazowej. Poczęstowano mnie kiełbasą z Wielkanocy i jajami
z Bożego Narodzenia. A teraz na finał wyłączyli prąd.–
kiwnąłem z uznaniem głową w ciemności.
-
Tobie prąd nie jest potrzebny, bo i tak ciągle siedzisz. Inni
tańczą. Ty chcesz sobie nagle potańczyć? – znów dopadł mnie z
mroku jej głos.
-
Nie, chcę trafić do wyjścia.
-
Oj, przestań choć raz być taki upierdliwy, niby dowcipny i
nieznośny. Idź pomóż! – jadaczka jej się nie zamykała.
Niestety było ciemno, a kiełbasę przed chwilą pożarł teść.
-
Szkoda, że oprócz obrazu, nie wyłączyli też fonii.
Nagle
poczułem na karku ciężkie sapanie teścia. Odwróciłem się i
spojrzałem w górę. Trzymał świeczkę w łapsku. Dinozaury jednak
nie wyginęły.
-
To co, koniec imprezy? – zapytałem z nadzieją. No i malutką
nutką triumfu. Kiedyś musiał bulić za nowy silnik w motorze,
teraz będzie płacił odszkodowania za połamane nogi.
-
No co ty głupi?! To korki pewnie wybiło! Pójdę do piwnicy i
wymienię! – poinformował spokojnie teść. Ale baba się pewnie
zaraz wtrąci z tym swoim...
-
Pomógłbyś tacie. Świeczkę mu chociaż potrzymasz.
-
Nie trzeba. - Nie trzeba. – wypaliliśmy jednocześnie. On ze
szczerej uprzejmości. Ja tylko ze szczerości. W końcu świeczkę
zapalę i potrzymam mu jeszcze nie raz. Nieważne. Przypomniałem
sobie, że coś bym przekąsił.
-
To co będzie z tym barszczem, ojciec? – spytałem.
-
Zbrakło. Ale są zapasy. W piwnicy, w słoikach.
-
No widzisz! Idź sobie weź! – baba wykorzystała sytuację.
Pomyślałem
przez chwilę.
-
A pójdę. Co mi tam. Daj tylko torbę. Na słoiki. – poleciłem
babie. I większą torbę. Na teścia.
Skoro
już idę na dół to wezmę tego trochę do domu. Baba sobie
odpocznie. A ja zaoszczędzę.
Wstałem
bardzo ostrożnie od stołu żeby nie zahaczyć o jakiś talerz, ani
nie nadepnąć na niczyją twarz, i dołączyłem do teścia.
Niestety, jak to zwykle bywa przy takich eskapadach – krótkich,
bezpiecznych i mogących przynieść chwałę na resztę zabawy –
zgłosiło się jeszcze paru chętnych. Między innymi brat teścia,
o którym mówiłem wcześniej. Też taki sam niedźwiedź brunatny
jak on. Tyle, że już ewidentnie pozbawiony kłów.
-
Tseba iść do piwnicki! – wyseplenił chwiejąc i trzymając się
krzesła – I skrzynecki!
Niestety
mimo najlepszych chęci, poszedł na dno zaraz po tym, jak podniósł
kotwicę i opóźnił naszą wyprawę. Brat, jako jedyny dorównujący
mu masą, musiał zacumować go
z powrotem.
z powrotem.
Ostatecznie,
po zakończeniu poboru, ostał się teść, mały bachor chcący mieć
co wspominać z dzieciństwa na wsi i ja, agent o dwóch
twarzach, o czym wyraźnie informowała reklamówka, którą
dzierżyłem w ręku.
-
Ciemno jak w dupie. - szepnąłem do małego. Chyba zaczął płakać.
Ja
za to byłem już porządnie zniecierpliwiony.
Teściu jeszcze omiótł wzrokiem zebranych w pomieszczeniu,
oświetlonym gdzieniegdzie świecami. Z nikim już nie pogada. Z
nikim nie wypije. Z nikim nie zaśnie. Wszyscy już naprawdę czekają
aż wreszcie naprawisz to światło, bawole.
-
No to do piwnicy. – powiedział niechętnie i ruszył, razem z
podekscytowanym dzieciakiem, do starych drzwi w korytarzu.
-
Pod baranami. – burknąłem i poszedłem za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz