piątek, 16 grudnia 2011

Buło



Diabeł, mimo ogromnej liczby opanowanych przez siebie sztuczek i sztuk, nie umie tworzyć autoportretów. Cokolwiek by nie namalował, zawsze bardziej przypomina ciebie niż jego.

Buło

Oślizgłe ma ten człowiek paluchy. Slapstick i makaron pełznący ofierze komedii po napompowanych poduszkach ostatniego ratunku. A nie – to przecież ramiona są, a nie poduszki. I żaden Buster Keaton, żaden Chaplin. Bułeczki nie tańczą, dopisując nową gamę do remifasola. Mówimy o człowieku-bule, nabitej czy nabitego, nieważne, na srebrny widelec wielkości tysiąca srebrnych widelców.  Sam już bólu nie odczuwając, nabija tym mocarnym trójzębem niewinne przystawki. Ale wróćmy do ramion, bo to właśnie one są i będą po wieki huśtawką moich nastrojów, bowiem buja się na nich facet-buła i czasem zdzieli mnie w czoło tak boleśnie, że próbuję zacisnąć język zamiast zębów. Wyobraź sobie, że z udawanym sensem wzrusza nimi po każdej twojej kropce nad przecinkiem. A tobie już alfabety siarczanów rozpychają wszelkie narządy.

Przecież ja wiem to i owo i jeszcze to, a on wzrusza ramionami. Ja spróbuję tego i tamtego, a on wzrusza ramionami. Ja byłem nie tylko tu, ale i ówdzie też byłem - właśnie tam ówdzie. O,  tam! Ówdzie! A w szczególności tam, gdzie się tobie nie śniło, bo ostatecznie byłeś tylko tu. I ty wzruszasz ramionami. Spuchnięty od łgania, wyczerpałeś siebie i mnie! Bordouchy, szkarłonosy! Później każdy jeden puzzel przetnę na pół. Wtedy złóż!

Szatanisko, między pulsem a ciśnieniem, bawi się w moim wnętrzu grubo ciosanymi zapałkami, a garnek magmy pełen w jednej sekundzie i kłębach dymu jadowitego zmienia się w czarci kocioł drżący od wrzenia. A ja syczę razem z nim. Syczę wściekle, topiąc karmel w małżowinie, ale coś każe mi przełknąć ślinę z kawałkami tych zatrutych owoców. Oddychając, urzędowo uspokoić trzewia, zwinąć usta w muszlę. Ślimuś, ślimuś, sałata. Spokojnie przejść do kolejnego punktu stania pod oknem.
I nagle brzdęk i trach, w efekcie którego boom-boom! Wyboom buły atomowej! Miliony ludzi nie żyją, ale ja też znam John Lee Hookera.

Niczego nie widzisz! Nagle, jak gdyby nigdy i nic, proponujesz „chodźmy na piwo”, albo „zostańmy gejami”. To ty teraz jesteś bi-bułą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz