Dni temu kilka dostałem w prezencie żółtą piłeczkę na gumeczkę, z maźniętym od ucha do ucha chytrym uśmieszkiem. To międzyusze jest naturalnie tylko spreparowaną przeze mnie legendą do mapy. Zmyślnej kulce bez zmysłów nie wyrosła przecież małżeństwowina, ani po lewej ani tym bardziej na prawo od lewa. Oczy ma nawet ledwo, ledwiutko czarnym flamastrem kropnięte, na prawo od lewa i lepra do wowa. Zaręczyć się z nią można obrączką klejową koloru kruczego, obtaczając palec materiałem i dociskając intercyzą opuszka z rzepichą. A potem machać, rzucać, naciągać, grzmocić, ściskać i żegnać po to, by witać. Słońce na sznurku mami, nie odpręża.
Jak magiczne kręgi w Google+. Bezbłędne koła, blaszane foremki obrysowane kryterium prawno-emocjonalnym. Tu bida z nędzą, tam czarne na białym. A teraz plaga egipska. Kichnijmy nią w autora i załóżmy, że szczęśliwym trafem do szaleństwa zakochał się w dziewczynie o imieniu, załóżmy, Googligoogla. Po miesiącu, kiedy już mu/mi się ta egipska plaga zabalsamuje w sarkofagu Mubarakanona, wpisze Googligooglę w krąg o nazwie "Googligoogla", bo, mimo że Googligoogla szyjkę obcałowuje cudnie, to ostatnio do szaleństwa zakochał się w Koogligoogli (z kręgu "Koogligoola") i nie chce, żeby Koogla znała Googla. 34 kręgi, a kręgosłupa brak. Znicnieważnienie, degooglengolada, zbrodnia bez kary, bo jojo wraca zawsze.
Dlatego nie sięgaj piłeczki, ale skracaj gumeczkę. I dopiero wtedy zamknij dłoń. Drugą bez obaw otwórz Bloggera, na lewo od prawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz