czwartek, 22 grudnia 2011

Ziemniaki


„To niesamowite, że tu tak blisko latają samoloty”- powiedział Ben i spojrzał na pastora Hrudenshow'a. Pastor od rana nie odezwał się ani słowem, próbując mu chyba przypomnieć, że ziemniaki same się nie obiorą. Zaczytywał się w mały modlitewnik oprawiony w brązową skórę. Albo udawał, że się zaczytuje. Przecież tyle lat jest już pastorem. Pewnie widział te słowa już setki razy. Może robi tylko to, bo nic innego nie potrafi?
Zostały jeszcze trzy wiadra. Śliskie palce Bena nasączyły się zapachem mokrych obieranych kartofli.
- Pracuję tu już tydzień, a nawet nie wiem czym się pan zajmuje, pastorze.
Ben nie był głupi i wiedział czym zajmują się pastorzy, ale tu przecież nie było nikogo. Ale pastor nadal nie reagował. Jego bujna ruda broda w słońcu przypominała dojrzałe pole czekające na żniwa.
- Jak się tu żyje, pastorze? Jakoś się żyje, co?-Ben wrzucił czystego ziemniaka do wiadra.
Głuche stuknięcie w metal chyba wyrwało pastora ze snu, bo przewrócił stronę w swojej książeczce. A śniło mu się pewnie, że jest snopem siana.
- Życie jest zbyt podłe, żeby o nim rozmawiać.-powiedział wyćwiczonym przez tysiące kazań głosem.-Lepiej żyć.
Ben pokręcił głową. To nie pasuje do pastora. Oni powinni dawać nadzieję, a ten jest jakiś nierozgarnięty.
- Ponury pan jak na pastora. Pastor powinien wszystko lubić.
- Lubię wszystko to, co mądre i piękne. Tylko wszystko to, co mądre, jest smutne, a wszystko co piękne, przemija. Dlatego jestem ponury.
Ben otarł pot z czoła w starą ścierkę, całun człowieka prostego i rzucił go na ławkę.
- Nic tu się nie klei. - burknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz