Pod
ławkami, na ławkach i nad ławkami panuje harmider, bo i na dole i
na górze i po środku znajdowali się wrzeszczący uczniowie. Zbita
grupka kibiców młodości zebrała się wokół tłustego, krótko
ostrzyżonego kibica wieprzowiny. Wyśmiewali się z niego
straszliwie, drapiąc swoje uda głęboko schowanymi do kieszeni
rękami. Żonglerka smutnymi przypadłościami wieprza dopiero się
zaczynała, a epitety nie były zbyt wyszukane – zaczęło się od
grubasa i wielkiego wołka zbożowego. Ofiara spróbowała przerwać
ten atak i nagle wstać, ale nagłe w tym był tylko powrotne
klapnięcie na krzesło. Udało się dopiero za drugim razem. Uniósł
majestatyczny krajobraz własny, zahaczając o ławkę, która
bojaźliwie zatrzęsła się w wyniku obtarcia.
-
Nie jestem taki gruby!- wykrzyczał z rozpaczą w wytłuszczonym
głosie, zdradzającym brak dystansu do siebie i chęć pożarcia
otaczającego świata.
Nie mógł zauważyć, że w tym samym
momencie opalony chłopiec z erekcją włosów na głowie, złapał
za wielki brązowy plecak grubasa i założył go na plecy.
-
Straszny ciężar! – wykrzyknął z wysiłkiem, ledwo utrzymując
się na nogach.
- A więc tak jak myślałem.-rzekł herszt
bandy-Straszny ciężar, straszne jedzenie. Nieprawdopodobny
wieprz.
-Oddawaj!
Grubas chciał zabrać mu plecak, lecz
chłopiec z erekcją gibnął się pod ciężarem do tyłu.
-
Zabierzta bo dusi!-wycedził przez zęby.
Dwóch chłopców
podniosło plecak i trzymało ze skupionymi minami.
- Wiesz z
jakim sercem to zrobię, Grzesiu? Ciężkim! – zaakcentował
ostatnie słowo, by cała grupka wybuchła śmiechem i przybiła
sobie piątki.
Teraz
herszt przybrał poważny wyraz twarzy, jakby wreszcie miał
pocałować pierwszą dziewczynę w swoim życiu- opróżnić.
Para
osiłków przewaliła plecak, z którego zaczęły sypać się zapasy
wielodzietnej rodziny. Po około dwóch minutach remanentu, herszt z
satysfakcją splótł ręce na klatce piersiowej.
- A-ha! Ciągle
twierdzisz, że nie jesteś gruby, serdelu?- spytał triumfalnie.
-
To tylko mój lunch!- bronił się Grześ, na darmo.
- Lancze to
się je w Londynie, pod katedrą Notre Dame. Ciebie tam by nawet na
obrzydliwego dzwonnika nie przyjęli, bo masz wielki garb na
brzdeniu, a nie plecach. – grupka wybuchła śmiechem i przybiła
sobie piątki. – Wiesz, że tym żarciem mógłbyś wykarmić
wszystkie bezpańskie kundle w mieście?
- Szefie, obawiam się
że to jeszcze nie wszystko.
Osiłek przewalił ławkę z
przyborami. Pod nią przyklejony był białą taśmą wielki,
pieczony kurczak. Nieco już obgryziony.
- A to obrzydliwy
tłuścioch, beka jedna! To dlatego tak często długopis mu upadał.
Chciał się obeżreć pod ławką. Przeszukać go! W skarpetach ma
na pewno drogie batony! Nadal twierdzisz, że nie jesteś gruby,
najstraszliwsza beko?
- Nie jestem ani za chudy a nie za gruby!-
Grześ dalej stąpał po beznadziejnej linii obrony.
Wtem,
zdawałoby się, wybawienie. Drzwi do klasy nagle otworzyły się i
do środka wkroczył znany wszystkim Wielkouchy profesor. Z szerokim
uśmiechem żuł gumę. Wskazał palcem na grubego Grzesia otoczonego
przez bandę.
- Jesteś wieprzkiem i dobrze o tym wiesz,
baleronie. – uśmiechnął się jeszcze bardziej i mlasnął po raz
pierwszy gumą na języku.- nie wąchać mu skarpet.
- Ale my
tylko batonów szukaliśmy! - oświadczył pokornie przywódca
grupy.
- Dziewczę przetestuj pod płotem, a nie batonów w
brudnych skarpetach szukaj, hłahła!
Podszedł do Grzesia i
chlasnął go otwartą dłonią w gębę.
- Nie przejmuj się,
synu. – podniósł mu tłustą bródkę – Ty jesteś wieprz, a ja
mam duże uszy.
Trącił swój wielki usior i mlasnął po raz
drugi. Chłopiec siedzący w sąsiedniej ławce zaczął się
śmiać.
- Przyjaźnie mówię, nie? – kiwnął i mlasnął po
raz trzeci w stronę śmiejącego.
- Tak, panie profesorze.-
potwierdził chłopak.
- No to przybij pionę! - trzasnął z
wielką energią w otwartą rączkę ucznia. Później jeszcze chwilę
przyglądał się z satysfakcją jak próbuje on pobudzić bezwładne
po ciosie członki. W końcu wycelował wzrokiem w grubego.
-
Grzesiu, czy komuś przeszkadzają moje duże uszy? Przeszkadzają
komuś moje duże uszy? – złapał się za coraz mocniej pulsującą
małżowinę – Gruniecki jakbyś określił moje ucho, co? Wal! Ja
się nie przejmę.
- Wielki Usior, panie profesorze.
- No i
dobra, jest Wielki Usior. A Ty Nowakowski?
- Obrzydliwy,
pulsujący ciul, panie profesorze!
- No i jest, mamy pulsującego
ciula, a ty Moneta ?
Dziewczyna o czarnych długich włosach z
ostatniego rzędu, nieśmiało i powoli przekręciła głowę robiąc
przy tym kwaśną minę.
Wielkouchy nauczyciel
profesor energicznie mlasnął po raz czwarty i przyprawił to
kłapnięciem ucha. Podszedł do Monety.
- No nie bój się!
Przeca cię nie zjem! – mlasnął już razy pięć – nie bój się
! Chcesz dotknąć, a masz – nachylił łeb z pulsującym usiorem.
Dziewczyna powoli zbliżyła rękę, dotknęła, pogłaskała go po
uchu. I chyba było to dla niej ciekawe doświadczenie.
- No i co?
Gładki w dotyku? Jak pipka gołębicy? Hahła?! No mów, nie wstydź
się ! Do czego Ci to pasuje? Płetwa może? Wielka, kłapiasta
płetwa? A może baleron przyskroniowy, co? – walnął dziewczynę
w plecy tak, że wszystkie jej wnętrzności jęknęły. Po kilku
sekundach odzyskała przytomność.
- Panie profesorze – odezwał
się głos z tyłu.
- No co jest? Hłahła?
- Ona jest niemową.
- Aj, zapomniałem – zaśmiał się i mlasnął po raz szósty
– Ale nie jest ci przykro, że tak ci podtykałem duże słyszące
ucho, co?
Zmierzwił jej włosy, walnął jeszcze kilka razy w
plecy, chciał się po koleżeńsku siłować na rękę, aż w końcu
wrócił do grubego Grzesia. Uderzył go pięścią w brzuch. Chłopak
się skulił.
- Widzisz! Ty masz wielki brzdeń, ja mam wielkie
uszy, a tamta na końcu jest głucha jak pień. Jakbyś określiłeś
moje skarby ? – złapał się znów za wielkie pulsujące ucho,
ukazując lśniące przednie zębiska i obrócił się dookoła –
No co? Płetwy? A pewnie! Wielkie kawały skóry z miodem w środku?
A krzywcie się wszyscy! Mi tam to nic ! – mlasnął po raz
siódmy dekorując twarz uśmiechem – no Grzesiu
jakbyś nazwał?
Chłopak podniósł się powoli. Miał dziwny
wyraz twarzy. Wielkie zawsze rumieńce na policzkach, teraz jakby
zmalały, zbladły. Usta zwykle w pozycji oczekującej na pokarm, w
tej sekundzie się zwężyły. Jedynie oczy lśniły, zdradzając
wrodzony we krwi płynący głód.
- Nazwałbym to wielkim,
czerwonym od tarmoszenia uchem, panie profesorze. - wycedził przez
kawałki kurczaka w zębach.
- Ucho? Jak to ucho? Zwykłe ucho?
Grzesiu, weź się w garść. - profesor rozłożył ręce i
wyszczerzył kły.
- Niech pan połknie gumę do żucia.
-
Dlaczegoż to? – mlasnął po raz ósmy i ostatni, obróciwszy
się wokoło. Przybił parę piątek, dał pogłaskać po uszach, po
czym znów skierował swój wzrok na tłuściocha.
- Bo może się
pan zadławić.-brwi chłopaka zmieniły się w dwie naostrzone
szable.
Grubas podszedł do Wielkouchego i przybliżył
napuchniętą głowę jakby miał mu szepnąć coś sprośnego na
usiora. Liznął nieśmiało, ledwo musnął języczkiem.
- Oj!
Haha! Chyba mnie będzie całował! A całuj płetwę namiętnie i
nazywaj jak chcesz.
Grzesiu chapsnął gwałtownie wielki usior,
zaczął pożerać, krew zaczęła tryskać z ucha profesora. W końcu
odgryzł i oderwał całego usiora. Nauczyciel złapał się za
miejsce, gdzie kiedyś miał ucho. Padł na kolana, zaczął szurać
po podłodze. Krew w żałobie po uchu zaczęła spływać na sweter.
Profesor odruchowo wyciągnął rękę w stronę jednego ucznia.
-
Ajaa! Pomóż! Krew leje!
Uczeń przybił piątkę wyciągniętej
ręce Wielkouchego.
-Kłapiasta Płetwa, panie profesorze! –
uśmiechnął się i mlasnął.
- Ajaaaaa!
Głośno wyjąc
poszurał do innej ławki i wyciągnął zakrwawioną dłoń.
-
Ratuj mnie! Wykrwawię!
Uczeń przybił piątkę.
- Obrzydliwy,
pulsujący ciul, profesorze!– parsknął radośnie i mlasnął.
Pozostali uczniowie przyłączyli się do zabawy, wykrzykując
kolejne hasła jakby grali w kalambury.
- Wielki usior! Krwisty
wielki usior!
- Król usiorów!
- Mistrz małżowiny!
-
Geniusz! Istny geniusz!
Profesor złapał się za głowę i
próbował wyrwać sobie włosy z głowy. Wrzeszczał donikąd, w
sufit, coś o kolorze zielonym, że potrzebuje zielonego. Podjął
nieudaną próbę wskoczenia na tablicę.
- Ajaaa! Usior zeżarty!
Nic żem nie warty! - wyjęczał półprzytomny, leżąc na podłodze.
Wtedy nastąpił ten dziwny moment, w którym obraz wokół
całkowicie się przemalował. Rozległ się dzwonek na długą
przerwę śniadaniową i sala opustoszała-uczniowie udali się
wrzeszczeć na korytarz. Co ważne, największy z nich
opuścił salę z kurczakiem pod pachą, wrzeszcząc wraz z bandą
jego dotychczasowych prześladowców.
Profesor
miotał się na podłodze jak małe dziecko. Przewalił się na
plecy, z rozpaczą w oczach szukał pomocy w suficie.
Nagle jest, pomoc! Przez łzy zobaczył majaczącą
nad nim sylwetkę dziewczyny o długich czarnych włosach.
Patrzyli się na niego i milczała.
- Dziecko, dziecko w niedoli jestem!
Słyszysz mnie?!
Dalej patrzyła.
- Pomożesz? Widzisz, że
krwawię! Pomóż. Słyszysz?!
Wreszcie dała znak życia, powoli
kiwając głową. Zgrabnie odgarnęła włosy i nadstawiła
swoje małe zgrabne ucho profesorowi.
- Nie! Nie chcę ucha macać,
krwawię! Leci mi i tryska! Chcę pomocy! Wydostań!
W oczach jej
była chyba litość dla leżącego i bezbronnego. Słuchała
jeszcze chwilę aż w końcu uśmiechnęła się jak dziecko
głaskające kucyka i z siłą kopyta huknęła profesora w plecy.
Zawył donośnie, z bólu połknął gumę i padł
zemdlony ostatecznie.
Grześ spojrzał na osłupiałą bandę
pod przywództwem zwiniętego teraz w kłębek herszta. Rzucił
plecak w jego stronę.
- Pakuj, bo nie zdążę na lancz. –
wyszczerzył się, ukazując czerwone kły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz