niedziela, 8 stycznia 2012

Gra w balerony

Pod ławkami, na ławkach i nad ławkami panuje harmider, bo i na dole i na górze i po środku znajdowali się wrzeszczący uczniowie. Zbita grupka kibiców młodości zebrała się wokół tłustego, krótko ostrzyżonego kibica wieprzowiny. Wyśmiewali się z niego straszliwie, drapiąc swoje uda głęboko schowanymi do kieszeni rękami. Żonglerka smutnymi przypadłościami wieprza dopiero się zaczynała, a epitety nie były zbyt wyszukane – zaczęło się od grubasa i wielkiego wołka zbożowego. Ofiara spróbowała przerwać ten atak i nagle wstać, ale nagłe w tym był tylko powrotne klapnięcie na krzesło. Udało się dopiero za drugim razem. Uniósł majestatyczny krajobraz własny, zahaczając o ławkę, która bojaźliwie zatrzęsła się w wyniku obtarcia.

- Nie jestem taki gruby!- wykrzyczał z rozpaczą w wytłuszczonym głosie, zdradzającym brak dystansu do siebie i chęć pożarcia otaczającego świata.
Nie mógł zauważyć, że w tym samym momencie opalony chłopiec z erekcją włosów na głowie, złapał za wielki brązowy plecak grubasa i założył go na plecy.
- Straszny ciężar! – wykrzyknął z wysiłkiem, ledwo utrzymując się na nogach.
- A więc tak jak myślałem.-rzekł herszt bandy-Straszny ciężar, straszne jedzenie. Nieprawdopodobny wieprz.
-Oddawaj! 
Grubas chciał zabrać mu plecak, lecz chłopiec z erekcją gibnął się pod ciężarem do tyłu. 
- Zabierzta bo dusi!-wycedził przez zęby.
Dwóch chłopców podniosło plecak i trzymało ze skupionymi minami.
- Wiesz z jakim sercem to zrobię, Grzesiu? Ciężkim! – zaakcentował ostatnie słowo, by cała grupka wybuchła śmiechem i przybiła sobie piątki.

Teraz herszt przybrał poważny wyraz twarzy, jakby wreszcie miał pocałować pierwszą dziewczynę w swoim życiu- opróżnić.
Para osiłków przewaliła plecak, z którego zaczęły sypać się zapasy wielodzietnej rodziny. Po około dwóch minutach remanentu, herszt z satysfakcją splótł ręce na klatce piersiowej.
- A-ha! Ciągle twierdzisz, że nie jesteś gruby, serdelu?- spytał triumfalnie.
- To tylko mój lunch!- bronił się Grześ, na darmo.
- Lancze to się je w Londynie, pod katedrą Notre Dame. Ciebie tam by nawet na obrzydliwego dzwonnika nie przyjęli, bo masz wielki garb na brzdeniu, a nie plecach. – grupka wybuchła śmiechem i przybiła sobie piątki. – Wiesz, że tym żarciem mógłbyś wykarmić wszystkie bezpańskie kundle w mieście? 
- Szefie, obawiam się że to jeszcze nie wszystko. 
Osiłek przewalił ławkę z przyborami. Pod nią przyklejony był białą taśmą wielki, pieczony kurczak. Nieco już obgryziony.
- A to obrzydliwy tłuścioch, beka jedna! To dlatego tak często długopis mu upadał. Chciał się obeżreć pod ławką. Przeszukać go! W skarpetach ma na pewno drogie batony! Nadal twierdzisz, że nie jesteś gruby, najstraszliwsza beko?
- Nie jestem ani za chudy a nie za gruby!- Grześ dalej stąpał po beznadziejnej linii obrony.
Wtem, zdawałoby się, wybawienie. Drzwi do klasy nagle otworzyły się i do środka wkroczył znany wszystkim Wielkouchy profesor. Z szerokim uśmiechem żuł gumę. Wskazał palcem na grubego Grzesia otoczonego przez bandę.
- Jesteś wieprzkiem i dobrze o tym wiesz, baleronie. – uśmiechnął się jeszcze bardziej i mlasnął po raz pierwszy gumą na języku.- nie wąchać mu skarpet.
- Ale my tylko batonów szukaliśmy! - oświadczył pokornie przywódca grupy.
- Dziewczę przetestuj pod płotem, a nie batonów w brudnych skarpetach szukaj, hłahła!
Podszedł do Grzesia i chlasnął go otwartą dłonią w gębę.
- Nie przejmuj się, synu. – podniósł mu tłustą bródkę – Ty jesteś wieprz, a ja mam duże uszy. 
Trącił swój wielki usior i mlasnął po raz drugi. Chłopiec siedzący w sąsiedniej ławce zaczął się śmiać.
- Przyjaźnie mówię, nie? – kiwnął i mlasnął po raz trzeci w stronę śmiejącego.
- Tak, panie profesorze.- potwierdził chłopak.
- No to przybij pionę! - trzasnął z wielką energią w otwartą rączkę ucznia. Później jeszcze chwilę przyglądał się z satysfakcją jak próbuje on pobudzić bezwładne po ciosie członki. W końcu wycelował wzrokiem w grubego.
- Grzesiu, czy komuś przeszkadzają moje duże uszy? Przeszkadzają komuś moje duże uszy? – złapał się za coraz mocniej pulsującą małżowinę – Gruniecki jakbyś określił moje ucho, co? Wal! Ja się nie przejmę.
- Wielki Usior, panie profesorze.
- No i dobra, jest Wielki Usior. A Ty Nowakowski? 
- Obrzydliwy, pulsujący ciul, panie profesorze!
- No i jest, mamy pulsującego ciula, a ty Moneta ? 
Dziewczyna o czarnych długich włosach z ostatniego rzędu, nieśmiało i powoli przekręciła głowę robiąc przy tym kwaśną minę.
Wielkouchy nauczyciel profesor energicznie mlasnął po raz czwarty i przyprawił to kłapnięciem ucha. Podszedł do Monety.
- No nie bój się! Przeca cię nie zjem! – mlasnął już razy pięć – nie bój się ! Chcesz dotknąć, a masz – nachylił łeb z pulsującym usiorem. Dziewczyna powoli zbliżyła rękę, dotknęła, pogłaskała go po uchu. I chyba było to dla niej ciekawe doświadczenie.
- No i co? Gładki w dotyku? Jak pipka gołębicy? Hahła?! No mów, nie wstydź się ! Do czego Ci to pasuje? Płetwa może? Wielka, kłapiasta płetwa? A może baleron przyskroniowy, co? – walnął dziewczynę w plecy tak, że wszystkie jej wnętrzności jęknęły. Po kilku sekundach odzyskała przytomność.
- Panie profesorze – odezwał się głos z tyłu.
- No co jest? Hłahła?
- Ona jest niemową. 
- Aj, zapomniałem – zaśmiał się i mlasnął po raz szósty – Ale nie jest ci przykro, że tak ci podtykałem duże słyszące ucho, co? 
Zmierzwił jej włosy, walnął jeszcze kilka razy w plecy, chciał się po koleżeńsku siłować na rękę, aż w końcu wrócił do grubego Grzesia. Uderzył go pięścią w brzuch. Chłopak się skulił.
- Widzisz! Ty masz wielki brzdeń, ja mam wielkie uszy, a tamta na końcu jest głucha jak pień. Jakbyś określiłeś moje skarby ? – złapał się znów za wielkie pulsujące ucho, ukazując lśniące przednie zębiska i obrócił się dookoła – No co? Płetwy? A pewnie! Wielkie kawały skóry z miodem w środku? A krzywcie się wszyscy! Mi tam to nic ! – mlasnął po raz siódmy dekorując twarz uśmiechem – no Grzesiu jakbyś nazwał?
Chłopak podniósł się powoli. Miał dziwny wyraz twarzy. Wielkie zawsze rumieńce na policzkach, teraz jakby zmalały, zbladły. Usta zwykle w pozycji oczekującej na pokarm, w tej sekundzie się zwężyły. Jedynie oczy lśniły, zdradzając wrodzony we krwi płynący głód.
- Nazwałbym to wielkim, czerwonym od tarmoszenia uchem, panie profesorze. - wycedził przez kawałki kurczaka w zębach. 
- Ucho? Jak to ucho? Zwykłe ucho? Grzesiu, weź się w garść. - profesor rozłożył ręce i wyszczerzył kły.
- Niech pan połknie gumę do żucia.
- Dlaczegoż to? – mlasnął po raz ósmy i ostatni, obróciwszy się wokoło. Przybił parę piątek, dał pogłaskać po uszach, po czym znów skierował swój wzrok na tłuściocha.
- Bo może się pan zadławić.-brwi chłopaka zmieniły się w dwie naostrzone szable.
Grubas podszedł do Wielkouchego i przybliżył napuchniętą głowę jakby miał mu szepnąć coś sprośnego na usiora. Liznął nieśmiało, ledwo musnął języczkiem.
- Oj! Haha! Chyba mnie będzie całował! A całuj płetwę namiętnie i nazywaj jak chcesz.
Grzesiu chapsnął gwałtownie wielki usior, zaczął pożerać, krew zaczęła tryskać z ucha profesora. W końcu odgryzł i oderwał całego usiora. Nauczyciel złapał się za miejsce, gdzie kiedyś miał ucho. Padł na kolana, zaczął szurać po podłodze. Krew w żałobie po uchu zaczęła spływać na sweter. Profesor odruchowo wyciągnął rękę w stronę jednego ucznia. 
- Ajaa! Pomóż! Krew leje!
Uczeń przybił piątkę wyciągniętej ręce Wielkouchego.
-Kłapiasta Płetwa, panie profesorze! – uśmiechnął się i mlasnął.
- Ajaaaaa!
Głośno wyjąc poszurał do innej ławki i wyciągnął zakrwawioną dłoń.
- Ratuj mnie! Wykrwawię!
Uczeń przybił piątkę.
- Obrzydliwy, pulsujący ciul, profesorze!– parsknął radośnie i mlasnął. Pozostali uczniowie przyłączyli się do zabawy, wykrzykując kolejne hasła jakby grali w kalambury.
- Wielki usior! Krwisty wielki usior!
- Król usiorów!
- Mistrz małżowiny! 
- Geniusz! Istny geniusz!
Profesor złapał się za głowę i próbował wyrwać sobie włosy z głowy. Wrzeszczał donikąd, w sufit, coś o kolorze zielonym, że potrzebuje zielonego. Podjął nieudaną próbę wskoczenia na tablicę.
- Ajaaa! Usior zeżarty! Nic żem nie warty! - wyjęczał półprzytomny, leżąc na podłodze. Wtedy nastąpił ten dziwny moment, w którym obraz wokół całkowicie się przemalował. Rozległ się dzwonek na długą przerwę śniadaniową i sala opustoszała-uczniowie udali się wrzeszczeć na korytarz. Co ważne, największy z nich  opuścił salę z kurczakiem pod pachą, wrzeszcząc wraz z bandą jego dotychczasowych prześladowców.

Profesor miotał się na podłodze jak małe dziecko. Przewalił się na plecy, z rozpaczą w oczach szukał pomocy w suficie. Nagle jest, pomoc! Przez łzy zobaczył majaczącą nad nim sylwetkę dziewczyny o długich czarnych włosach.  Patrzyli się na niego i milczała.
- Dziecko, dziecko w niedoli jestem! Słyszysz mnie?!
Dalej patrzyła. 
- Pomożesz? Widzisz, że krwawię! Pomóż. Słyszysz?!
Wreszcie dała znak życia, powoli kiwając głową. Zgrabnie odgarnęła włosy i nadstawiła swoje małe zgrabne ucho profesorowi.
- Nie! Nie chcę ucha macać, krwawię! Leci mi i tryska! Chcę pomocy! Wydostań!
W oczach jej była chyba litość dla leżącego i bezbronnego. Słuchała jeszcze chwilę aż w końcu uśmiechnęła się jak dziecko głaskające kucyka i z siłą kopyta huknęła profesora w plecy. Zawył donośnie, z bólu połknął gumę i padł zemdlony ostatecznie.
Grześ spojrzał na osłupiałą bandę pod przywództwem zwiniętego teraz w kłębek herszta. Rzucił plecak w jego stronę.
- Pakuj, bo nie zdążę na lancz. – wyszczerzył się, ukazując czerwone kły.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz