W nosie mam papieża, ale nie o tym chciałem mówić. 21.37 prześladuje mnie, bo ją znam. Znam tę godzinę. Wiem wtedy, która jest godzina, zamiast machnąć ręką na dziesiątą za dwadzieścia. Mam wrażenie, że 21.37 bywa u mnie najczęściej ze wszystkich godzin, a tak naprawdę jest jej przecież tyle samo, ile dwudziestych pierwszych trzydzieści osiem i dziewięć, nawet nie więcej ich jest jak drugich w nocy, a drugie w nocy potrafią nieraz ciągnąć mi się aż do czwartych nad ranem. Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie tego, że w nosie mam papieża. Mam papieża szczerze w nosie. Rozumiecie? Mam ochotę się obrazić, ale nie wiem jeszcze na kogo. To jego największy sukces. To, że nie wiem kim on jest, ten winowajca. Mam ochotę być na chwilę wybrednym, skrytykować zjawisko kultury jakiejś, tu wstaw epitet, albo którejś telewizji, ale tyle razy ta kultura i telewizja jakoś dziwnie uratowały mi życie, że przepiszę się do porządku dziennego. Może to byle co dostosowuje się do ile kto. Mało więc mało. Ja więc ty.
Nawet nie pamiętam kiedy pierwszy raz cię pocałowałem. O której to już nie daj Boże. Rozstaliśmy się jakoś na jesieni. Ktoś zaczął kłamać, dla swojego albo czyjegoś dobra, miesza mi się. Ważne, że byli sami swoi. Papież już nie żył, ale wiem kiedy umarł. Rozumiesz? Nie znam naszych godzin. Miałem go w nosie. Ciebie na skraju powieki. Ale oboje was oglądam w telewizorze. Siebie też widzę, oglądając własne ręce przylgnięte do ekranu. Nie byłem sobą. Teraz też nie jestem. Ale to wspanialsze uczucie nie być sobą teraz, niż kiedyś.
Chciałem z tobą pisać pamiętnik. Wstyd. Zacząłem, ale skończyłem, bo wiedziałem, że nie skończę. Wolałem częściej kompromitować się życiem, nie pisać o życiu. Może trzeba było żyć pisaniem. Może miałem rację. Kto to ustala? Pytam. Kto ustala proporcje? Nie znam naszych godzin. Rozumiesz? To straszne.
Na okrągło szukam godzin i dat, ale żadnych nie pamiętam. Dajcie mi jakieś godziny i daty. Może lepiej zrozumiem to, co po myślniku. O której wybuchło powstanie warszawskie? O 17.? O której zasnąłem na twoim brzuszku? Lubię myśleć, że przed chwilą. Nigdy nie lubiłem wkuwać dat. Podświadomość. Cyfry wydają się losowe, jednoręki bandyta. Tyle zabierają, tak niewiele dają w zamian. To mogła być dwudziesta pierwsza trzydzieści osiem i dziewięć. A ile wydarzeń mogło być losowych? Ile dzieł, ile myśli z przypadku? Nie chcę o tym myśleć, planuję dziś zasnąć. Czas bywa tak samo przypadkowy jak miejsce, albo równie nieprzypadkowy. Mam się z tą myślą uporać niemieniem papieża w nosie? Tak musiało być bardziej niż nie musiało?
Największe porażki i zwycięstwa odnoszone są z myślą, że nie musiały być odniesione. Pięść zaciska się, kamień trze o kamień, serce wali mocniej, iskierki wzniecają płomień, kroplówka już zleciała. Będę żył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz