sobota, 21 stycznia 2012

Pięć tysięcy kilometrów, trzy tysiące mil



Wioska Obulda, okolice Dżuby, Południowy Sudan, Afryka 
Siedziba burmistrza Obuldy 
25 grudnia 2006 roku, godzina 13:49,

   Gruby, czarnoskóry mężczyzna o twarzy spoconej świni, która z niejednego koryta jadła, przeładował karabin maszynowy. Ciężkawy magazynek łupnął głucho o podłogę, a murzyn pomasował się po ogolonej głowie i położył wciśnięte w krótkie spodenki nogi na biurku. Biurko było już lekko sfatygowane; leżał na nim notes w okładce z tygrysiego futra, w jednym rogu stał mały, ciężko pracujący wentylatorek, w drugim - mały telewizorek. Mężczyzna wodził wzrokiem po pokoju (zatrzymując się dłużej na krokodylej skórze zawieszonej na ścianie). 
W końcu zatrzymał się na ów malutkim odbiorniku telewizyjnym. Zdjął nogi, podsunął go do siebie i przekręcił jedną z gałek. Telewizorek odpowiedział tylko pustym szumieniem. Murzyn pstryknął paluchem w bok urządzenia. Znowu nic. Zerwał się ze srogą miną z siedziska, łapiąc przy tym za karabin maszynowy. Podszedł pospiesznie do okna, spojrzał na szereg ulepionych domów, i na rzeczkę w oddali. Przeładował karabin i nacisnął spust. TRATATATATATA! – puścił serię w niebo.
- Odwłoku krokodyli! Znowu zasnąłeś na dachu?! – zawrzeszczał strzelec, wychylając się z okna i patrząc na dach. Po chwili słychać było łupnięcie, jakiś ruch wyżej.
- Wybacz, o wielki Obuldo, ale chyba doznałem udaru. – odezwał się głos z góry.
- Trzymaj tą antenę! Mam teraz połączyć się z naszymi czarnymi braćmi zza wielkiego oceanu, w wielkich, ważnych sprawach! Wiesz czym wobec tego jest twój udar, głupcze?!
- Niczym, o wielki Obuldo.
- Do roboty! Czemu te bachory wciąż drą się pod moim oknem?!
- Drą się, bo mają malarię, o wielki Obuldo.
- Trzymaj antenę! A Wielki Obulda wystrzeli jeszcze kilka naboi, żeby mieli co żreć.
- Twa łaska nie zna granic, o wielki Obuldo!
TRATATATATATA! Zagubiona kula ustrzeliła jeden ze słomianych daszków lepianek. Zawalił się w kilka sekund.
- Dać im palec, a użrą całą rękę. – burknął Obulda.

  Obulda wrócił na swoje miejsce i otworzył futrzany notatnik. Wyjął z szuflady, długopis marki „Zenit” i zapisał „Ma-la-ria”. 
- Świetnie brzmi ..– pomyślał Obulda – ciekawe co to takiego ta malaria.. jakieś miłosne utrapienie? Te bachory się we mnie zakochały i wrzeszczą pod oknem? Hmm.. nie.. Bongo mówił, że ludzie pałają do mnie miłością, a nie malarią…hmm.. wiem.. To pewnie jakaś emocjonalna niedojrzałość.. głupi wiek dojrzewania – Obulda przybrał rozmarzoną minę i kiwając głową zapisał pod spodem:


Gdy byłem młody i głupi, trapiła mnie malaria”

- Co się rymuje z malaria… malaria...Aj tam... później!
Obulda machnął ręką, przysunął telewizorek i przekręcił gałkę. Po kilku sekundach pojawił się obraz – zbiorowisko ludzi, hala, boisko.
- What a jam! Kobe Bryant! Lakers are leading by 6 points! – krzyczy głos z telewizorka.
Obulda uśmiechnął się.
- Tak jest...dokop białemu najeźdźcy w imię papcia Obuldy.
 Drzwi do pokoju nagle i gwałtownie otworzyły się. Weszło doń jakieś wielkie pudło z czarnymi kolanami i stopami ubranymi w białe sandały.
- No i gdzie się szlajałeś, Bongo? – głośno spytał Obulda.
- Wybacz ojcze, ale byłem w Dżubie, w porcie. Od rana żem czekał na statek. - odezwało się pudło.
- Oznajmiałem ci, żebyś nie mówił do mnie ojcze! 
- Ale Ty jesteś moim ojcem! 
- Dlatego nie musisz mówić do mnie „O wielki Obuldo”, lecz Wodzu. 
- Dobrze, Wodzu. Chociaż ja tam wiem, że matce by się to nie podobało.
- Twoją matkę dawno temu pożarło stado wygłodniałych krokodyli, gdy byliśmy na wakacjach 
w Kongo. 
- Ostatnio mówiłeś wodzu, że spadła z przepaści. A jeszcze innym razem mówiłeś ze łzami 
w oczach, że zginęła bohaterską śmiercią broniąc cię przed lwem. - paka z ciemnymi kończynami zachwiała się niebezpiecznie.
- Bo szlachetny i dobry ginie raz, a zły ginie tysiąc razy. Twoja matka to była niedobra i zdradliwa kobieta. Nie miej złudzeń. Ale nieważne...połóż to pudło, bo nie widzę nawet twojej gęby. 
Osobnik zbliżył się posłusznie do biurka i postawił obok wielkie pudło. Twarz miał młodą 
i szczupłą, cały w ogóle był młody i szczupły, włosy miał kręcone, wąsik pod nosem , ubrany 
w biały, brudny podkoszulek. 
- Gdzieś się tak uwalał? 
- Nie wiem, chyba gdzieś w Dżubie. Ile jest? – wzruszył ramionami młodzieniec, spoglądając na ekranik telewizora..
- Ile ci razy mam powtarzać, że to miasto złodziei i zdrajców, co się z białymi bratają za garść dolarów zza oceanu? – Obulda otarł sobie coś spod oka i smutnym głosem dodał – czarni szamani
i przyjaciele diabłów z Czadu też tam są. 
- Wodzu, ile jest?
- 112:104 dla Lakersów. Skąd to pudło?
Bongo zbliżył się do pudła i zaczął się przyglądać jakiemuś napisowi.
- Po-lska.. swietokrz..Opatko..Opaow..Opatow!
- O nie! Niech Wielki Obulda szczeźnie, tfu! Znowu od tych tubylców? Cóż to za darczyńcze, białe plemię! Ostatnim razem przysłali jogurty, wszystkie popsute! Miałem rozstrój żołądka i wszystkie wylałem do rzeki! 
- To dlatego mieszkańcy całe dwa dni spędzili wtedy nad wodą...-Bongo ze zrozumieniem pokiwał głową, przypominając sobie obrazki z zeszłego roku.
- Mogą spędzać swój wolny czas gdzie chcą, a i tak tego nie doceniają, łotry. Otwieraj to pudło.-wzmocnił swój przekaz gwałtownym wycelowaniem grubego palca na przesyłkę.
- Nie mam czym, wodzu. Łom pożyczyłem staruszkowi z krańca wioski. 
- Temu grubasowi ?!- rozłożył ręce Obulda.
- Brzuch ma taki z głodu.
Obulda pokiwał głową z politowaniem.
- Z głodu...Ty baranie łatwowierny. Łom mu był potrzebny, bo już wszystkie pazury sobie połamał na otwieraniu konserw z jedzeniem!
- Lew go strasznie użarł w stopę i nie miał czym wielkiego kła wyjąć.- poinformował Bongo.
- Wielki lwi kieł? A to sukinsyn, zabierz mu go, bo sprzeda za dolary u tych złodziei w Dżubie. 
- Mówił mi, że podaruje go swemu wnukowi na 15 urodziny. 
- I będzie mi się bachor darł pod oknem z malarią i kłem na szyi. Odejdź! – Obulda złapał za karabin i wymierzył w pudło. 
TRATATATATA!
Ustąpiło przed gwałtownym atakiem kul. Obulda dmuchnął z zadowoleniem w lufę broni. Uniósł się miły, wojenny zapach.
- A teraz odpakuj!
Czarny młodzieniec zaczął grzebać w pudle. 
- Wszystko popakowane szczelnie – przeszukuje dalej – O! Ale jest jakiś list. Po angielskiemu.
- Przeczytaj swemu wodzu. Ja języka diabła nie znam. 

  - „Witajcie wam, drogie bracia z Sudana i wioski Obluda. 
- Jak zwykle! Znanej w całej kotlinie nazwy napisać nie umieją, jaskiniowcy. Czegóż to się, Bongo, spodziewać po białych, którzy dopiero co ogień wynaleźli? – rozłożył bezradnie ręce – Dalej.
- „Jak co roka przesyłamy dla was dary od nas. Od nas, dla was, bracia, z okazji Boże Narodzenie”
- Bachor im się raz na rok rodzi w wiosce i ze szczęścia pudła przesyłają. A ja muszę te ciężkie pudła przeszukiwać, Bongo.
- „Przesyłać wam co następuje: 25 proc z drewna na kamienie, żebyście móc obronić przed wrogimi plemieniami”
- Znów, barany! Karabina jeszcze nie wynaleźli. Znowu trzeba będzie dzieciom oddać. Rozdaj tym bachorom z malarią na dole, może się wreszcie czymś zajmą, zamiast wrzeszczeć mi pod oknem.
-„Parę kilogram słomy na dach wypchanie”..
- No To daj rodzinie Gungu – Gungu, bo czarne kalectwo nie umie dachu zrobić i im się dzisiaj zawalił.
- „S…
- Albo nie. Wielki Obulda musi mieć czym sobie w kominku palić. Daj im procę żeby sobie tygrysa upolowali, a potem na górze naciągnęli skórę. 
- „S..
- Aha i jak już go upolują to zabierz im wszystkie pazury i daj tego lwiego kła, co weźmiesz temu dziadowi. 
- Przecież to się nie opłaca. Nie będą chcieli. 
- Wymyśl coś. Powiedz, że jest zaklęty. Ten, kto go nosi raz w miesiącu będzie znajdywał pod łóżkiem procę. Czytaj dalej.
- „Serdecznie wam przysyłamy jeszcze , jak zwykle, jogurty, sery, mleko, polish krówka. Wszystko od naszej Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska”
- Teraz mnie już nie wykiwają. Sprawdź daty ważności. – Obulda wstał.
Bongo rozrywa pudła i sprawdza poszczególne produkty.
- Ważne, wodzu. „Jedzenie to przekażcie ludziom swoim, żeby nie głodowali” 
- Dalej – oblizał się Obulda i chyba rozmarzył.
- Macie tu jeszcze 15 par but sportowy z dyskonta spożywczy „Biedronka”.
- Buty z owada! Banda z tubylczego gaju! - Wódz zacisnął pięści.
Przybierając groźną postawę, podszedł do wielkiej szafy i ją otworzył. Wysypała się z niej góra białych butów sportowych.
- Co roku to samo. Na pewno jedzenie z tej krówka jest ważne? 
- Ważne, wodzu! Przysięgam!-Bongo uniósł prawą dłoń.
- Absolutną prawdą jest, że nie ma w tej wiosce bardziej swojego człowieka niż Wielki Obulda. Ja wezmę jedzenie, a poddanym powiedz, że żmija zatruła pokarm i w zamian rozdaj buty sportowe. Dziadowi nie dawaj.-zastrzegł Obulda.
- Dlaczego? 
- Okraść mnie chciał ze lwiego kła. A gira i tak mu pewnie spuchła od ugryzienia, więc na co mu te buty? Czytaj!
- „Na koniec lista powiedzieć, że Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska upada przez przysyłanie 10 lata wam pudła, i za rok nie będzie pudło. Macie tu jeszcze odtwarzacz kaset Walkman ze słuchawka. Żyjcie zdrowi.”
- No i znowu mnie oszukali.-załamał ręce burmistrz.

- „Podpisano Burmistrz i Hufiec Opatów ZHP”. Co to ten ZHP?- spytał jego syn.
- Ja wiem, pewnie jakieś ich oddziały szturmowe.
- A Wodzu, mogę Walkmana? 
- A weź. - machnął masywnym łapskiem Obulda.
Rozradowany chłopak rozpakował pudełko i zapiął do spodni urządzenie. Stanął niczym gwiazdor telewizyjny albo żołnierz z pełnym ekwipunkiem. Pogładził urządzenie i zaczął wciskać poszczególne przyciski. Otworzyła się klapka z boku.
- Nie działa...baterii nie ma! - spostrzegł puste miejsca.
- Bateria? Aaa...zasilanie. Jak przyniesiesz mi kieł to dostaniesz baterie z wentylatorka. 
- Dzięki Wodzu!-Bongo odwrócił się na pięcie.

Zatrzymał się jednak w połowie drogi do drzwi, jakby nowy nabytek ożył i zaczął pożerać jego brzuch.
- Cholera...
- Co znowu?
- Przecież żadnych kaset... i tak nie mam czego słuchać.
- No widzisz baranie jeden. Kiedy ty się, Bongo, nauczysz?-głos Obuldy skrywał satysfakcję.
- Idę po tego kła – smutno odparł chłopak i zaczął zdejmować Walkmana.
- Ty, nie zdejmuj! Załóż jeszcze lwią grzywę z szuflady na łeb. Jak zobaczą cię te wrzeszczące bachory w wieku malarii to za tobą polecą i będę miał chwilę spokoju. 
- Haha! Zobaczą człowieka-lwa z niesamowitym urządzeniem na uszach i polecą!- niespodziewanie ożywił się chłopak, spostrzegłszy perspektywę ciekawej zabawy w gwiazdora.
- Nie, kretyna zobaczą i polecą, Bongo.-wyjaśnił mu ojciec, studząc zapał, zdejmując koronę z głowy.
- Aha...to ja idę Wodzu.
- Jeszcze jedno...Co się rymuje z malaria? 
- A ja wiem. Żegnaj Wodzu.-Bongo wzruszył ramionami i wyszedł.
   Obulda oparty o biurko i drapiący się girą w łydkę, spojrzał się na pudło. Patrzył tak 
i patrzył. I patrzył. Aż w końcu rozradowany podbiegł do notatnika. Złapał za długopis marki „Zenit”i zaczął pisać.


Gdy byłem młody i głupi, trapiła mnie malaria
Gdy byłem stary i mądry, oszukały mnie mleczaria”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz