Wioska
Obulda, okolice Dżuby, Południowy Sudan, Afryka
Siedziba
burmistrza Obuldy
25
grudnia 2006 roku, godzina 13:49,
Gruby, czarnoskóry mężczyzna o twarzy
spoconej świni, która z niejednego koryta jadła, przeładował
karabin maszynowy. Ciężkawy magazynek łupnął głucho o podłogę,
a murzyn pomasował się po ogolonej głowie i
położył wciśnięte w krótkie spodenki nogi na biurku. Biurko
było już lekko sfatygowane; leżał na nim notes w okładce z
tygrysiego futra, w jednym rogu stał mały, ciężko pracujący
wentylatorek, w drugim - mały telewizorek. Mężczyzna wodził
wzrokiem po pokoju (zatrzymując się dłużej na krokodylej skórze
zawieszonej na ścianie).
W końcu zatrzymał się na ów
malutkim odbiorniku telewizyjnym. Zdjął nogi, podsunął go do
siebie i przekręcił jedną z gałek. Telewizorek odpowiedział
tylko pustym szumieniem. Murzyn pstryknął paluchem w bok
urządzenia. Znowu nic. Zerwał się ze srogą miną z siedziska,
łapiąc przy tym za karabin maszynowy. Podszedł pospiesznie do
okna, spojrzał na szereg ulepionych domów, i na rzeczkę w oddali.
Przeładował karabin i nacisnął spust. TRATATATATATA! – puścił
serię w niebo.
- Odwłoku krokodyli! Znowu zasnąłeś na dachu?!
– zawrzeszczał strzelec, wychylając się z okna i patrząc na
dach. Po chwili słychać było łupnięcie, jakiś ruch wyżej.
-
Wybacz, o wielki Obuldo, ale chyba doznałem udaru. – odezwał się
głos z góry.
- Trzymaj tą antenę! Mam teraz połączyć się z
naszymi czarnymi braćmi zza wielkiego oceanu, w wielkich, ważnych
sprawach! Wiesz czym wobec tego jest twój udar, głupcze?!
-
Niczym, o wielki Obuldo.
- Do roboty! Czemu te bachory wciąż drą
się pod moim oknem?!
- Drą się, bo mają malarię, o wielki
Obuldo.
- Trzymaj antenę! A Wielki Obulda wystrzeli jeszcze kilka
naboi, żeby mieli co żreć.
- Twa łaska nie zna granic, o
wielki Obuldo!
TRATATATATATA! Zagubiona kula ustrzeliła jeden ze
słomianych daszków lepianek. Zawalił się w kilka sekund.
- Dać
im palec, a użrą całą rękę. – burknął Obulda.
Obulda
wrócił na swoje miejsce i otworzył futrzany notatnik. Wyjął z
szuflady, długopis marki „Zenit” i zapisał „Ma-la-ria”.
-
Świetnie brzmi ..– pomyślał Obulda – ciekawe co to takiego ta
malaria.. jakieś miłosne utrapienie? Te bachory się we mnie
zakochały i wrzeszczą pod oknem? Hmm.. nie.. Bongo mówił, że
ludzie pałają do mnie miłością, a nie malarią…hmm.. wiem.. To
pewnie jakaś emocjonalna niedojrzałość.. głupi wiek dojrzewania
– Obulda przybrał rozmarzoną minę i kiwając głową zapisał
pod spodem:
„Gdy
byłem młody i głupi, trapiła mnie malaria”
-
Co się rymuje z malaria… malaria...Aj tam... później!
Obulda
machnął ręką, przysunął telewizorek i przekręcił gałkę. Po
kilku sekundach pojawił się obraz – zbiorowisko ludzi, hala,
boisko.
- What a jam! Kobe Bryant! Lakers are leading by 6 points!
– krzyczy głos z telewizorka.
Obulda uśmiechnął się.
-
Tak jest...dokop białemu najeźdźcy w imię papcia Obuldy.
Drzwi
do pokoju nagle i gwałtownie otworzyły się. Weszło doń jakieś
wielkie pudło z czarnymi kolanami i stopami ubranymi w białe
sandały.
- No i gdzie się szlajałeś, Bongo? – głośno
spytał Obulda.
- Wybacz ojcze, ale byłem w Dżubie, w porcie. Od
rana żem czekał na statek. - odezwało się pudło.
-
Oznajmiałem ci, żebyś nie mówił do mnie ojcze!
- Ale Ty
jesteś moim ojcem!
- Dlatego nie musisz mówić do mnie „O
wielki Obuldo”, lecz Wodzu.
- Dobrze, Wodzu. Chociaż ja tam
wiem, że matce by się to nie podobało.
- Twoją matkę dawno
temu pożarło stado wygłodniałych krokodyli, gdy byliśmy na
wakacjach
w Kongo.
- Ostatnio mówiłeś wodzu, że spadła z
przepaści. A jeszcze innym razem mówiłeś ze łzami
w oczach,
że zginęła bohaterską śmiercią broniąc cię przed lwem. - paka
z ciemnymi kończynami zachwiała się niebezpiecznie.
- Bo
szlachetny i dobry ginie raz, a zły ginie tysiąc razy. Twoja matka
to była niedobra i zdradliwa kobieta. Nie miej złudzeń. Ale
nieważne...połóż to pudło, bo nie widzę nawet twojej gęby.
Osobnik zbliżył się posłusznie do biurka i postawił obok
wielkie pudło. Twarz miał młodą
i szczupłą, cały w ogóle
był młody i szczupły, włosy miał kręcone, wąsik pod nosem ,
ubrany
w biały, brudny podkoszulek.
- Gdzieś się tak
uwalał?
- Nie wiem, chyba gdzieś w Dżubie. Ile jest? –
wzruszył ramionami młodzieniec, spoglądając na ekranik
telewizora..
- Ile ci razy mam powtarzać, że to miasto złodziei
i zdrajców, co się z białymi bratają za garść dolarów zza
oceanu? – Obulda otarł sobie coś spod oka i smutnym głosem dodał
– czarni szamani
i przyjaciele diabłów z Czadu też tam są.
- Wodzu, ile jest?
- 112:104 dla Lakersów. Skąd to
pudło?
Bongo zbliżył się do pudła i zaczął się przyglądać
jakiemuś napisowi.
- Po-lska..
swietokrz..Opatko..Opaow..Opatow!
- O nie! Niech Wielki Obulda
szczeźnie, tfu! Znowu od tych tubylców? Cóż to za darczyńcze,
białe plemię! Ostatnim razem przysłali jogurty, wszystkie popsute!
Miałem rozstrój żołądka i wszystkie wylałem do rzeki!
- To
dlatego mieszkańcy całe dwa dni spędzili wtedy nad wodą...-Bongo
ze zrozumieniem pokiwał głową, przypominając sobie obrazki z
zeszłego roku.
- Mogą spędzać swój wolny czas gdzie chcą, a
i tak tego nie doceniają, łotry. Otwieraj to pudło.-wzmocnił swój
przekaz gwałtownym wycelowaniem grubego palca na przesyłkę.
-
Nie mam czym, wodzu. Łom pożyczyłem staruszkowi z krańca wioski.
- Temu grubasowi ?!- rozłożył ręce Obulda.
- Brzuch ma
taki z głodu.
Obulda pokiwał głową z politowaniem.
- Z
głodu...Ty baranie łatwowierny. Łom mu był potrzebny, bo już
wszystkie pazury sobie połamał na otwieraniu konserw z jedzeniem!
-
Lew go strasznie użarł w stopę i nie miał czym wielkiego kła
wyjąć.- poinformował Bongo.
- Wielki lwi kieł? A to sukinsyn,
zabierz mu go, bo sprzeda za dolary u tych złodziei w Dżubie.
-
Mówił mi, że podaruje go swemu wnukowi na 15 urodziny.
- I
będzie mi się bachor darł pod oknem z malarią i kłem na szyi.
Odejdź! – Obulda złapał za karabin i wymierzył w pudło.
TRATATATATA!
Ustąpiło przed gwałtownym atakiem kul. Obulda
dmuchnął z zadowoleniem w lufę broni. Uniósł się miły, wojenny
zapach.
- A teraz odpakuj!
Czarny młodzieniec zaczął grzebać
w pudle.
- Wszystko popakowane szczelnie – przeszukuje dalej –
O! Ale jest jakiś list. Po angielskiemu.
- Przeczytaj swemu
wodzu. Ja języka diabła nie znam.
- „Witajcie
wam, drogie bracia z Sudana i wioski Obluda.
- Jak zwykle! Znanej
w całej kotlinie nazwy napisać nie umieją, jaskiniowcy. Czegóż
to się, Bongo, spodziewać po białych, którzy dopiero co ogień
wynaleźli? – rozłożył bezradnie ręce – Dalej.
- „Jak co
roka przesyłamy dla was dary od nas. Od nas, dla was, bracia, z
okazji Boże Narodzenie”
- Bachor im się raz na rok rodzi w
wiosce i ze szczęścia pudła przesyłają. A ja muszę te ciężkie
pudła przeszukiwać, Bongo.
- „Przesyłać wam co następuje:
25 proc z drewna na kamienie, żebyście móc obronić przed wrogimi
plemieniami”
- Znów, barany! Karabina jeszcze nie wynaleźli.
Znowu trzeba będzie dzieciom oddać. Rozdaj tym bachorom z malarią
na dole, może się wreszcie czymś zajmą, zamiast wrzeszczeć mi
pod oknem.
-„Parę kilogram słomy na dach wypchanie”..
-
No To daj rodzinie Gungu – Gungu, bo czarne kalectwo nie umie dachu
zrobić i im się dzisiaj zawalił.
- „S…
- Albo nie.
Wielki Obulda musi mieć czym sobie w kominku palić. Daj im procę
żeby sobie tygrysa upolowali, a potem na górze naciągnęli skórę.
- „S..
- Aha i jak już go upolują to zabierz im wszystkie
pazury i daj tego lwiego kła, co weźmiesz temu dziadowi.
-
Przecież to się nie opłaca. Nie będą chcieli.
- Wymyśl coś.
Powiedz, że jest zaklęty. Ten, kto go nosi raz w miesiącu będzie
znajdywał pod łóżkiem procę. Czytaj dalej.
- „Serdecznie
wam przysyłamy jeszcze , jak zwykle, jogurty, sery, mleko, polish
krówka. Wszystko od naszej Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska”
-
Teraz mnie już nie wykiwają. Sprawdź daty ważności. – Obulda
wstał.
Bongo rozrywa pudła i sprawdza poszczególne produkty.
-
Ważne, wodzu. „Jedzenie to przekażcie ludziom swoim, żeby nie
głodowali”
- Dalej – oblizał się Obulda i chyba
rozmarzył.
- Macie tu jeszcze 15 par but sportowy z dyskonta
spożywczy „Biedronka”.
- Buty z owada! Banda z tubylczego
gaju! - Wódz zacisnął pięści.
Przybierając groźną postawę,
podszedł do wielkiej szafy i ją otworzył. Wysypała się z niej
góra białych butów sportowych.
- Co roku to samo. Na pewno
jedzenie z tej krówka jest ważne?
- Ważne, wodzu!
Przysięgam!-Bongo uniósł prawą dłoń.
- Absolutną prawdą
jest, że nie ma w tej wiosce bardziej swojego człowieka niż Wielki
Obulda. Ja wezmę jedzenie, a poddanym powiedz, że żmija zatruła
pokarm i w zamian rozdaj buty sportowe. Dziadowi nie dawaj.-zastrzegł
Obulda.
- Dlaczego?
- Okraść mnie chciał ze lwiego kła. A
gira i tak mu pewnie spuchła od ugryzienia, więc na co mu te buty?
Czytaj!
- „Na koniec lista powiedzieć, że Okręgowa
Spółdzielnia Mleczarska upada przez przysyłanie 10 lata wam pudła,
i za rok nie będzie pudło. Macie tu jeszcze odtwarzacz kaset
Walkman ze słuchawka. Żyjcie zdrowi.”
- No i znowu mnie
oszukali.-załamał ręce burmistrz.
-
„Podpisano Burmistrz i Hufiec Opatów ZHP”. Co to ten ZHP?-
spytał jego syn.
- Ja wiem, pewnie jakieś ich oddziały
szturmowe.
- A Wodzu, mogę Walkmana?
- A weź. - machnął
masywnym łapskiem Obulda.
Rozradowany chłopak rozpakował
pudełko i zapiął do spodni urządzenie. Stanął niczym gwiazdor
telewizyjny albo żołnierz z pełnym ekwipunkiem. Pogładził
urządzenie i zaczął wciskać poszczególne przyciski. Otworzyła
się klapka z boku.
- Nie działa...baterii nie ma! - spostrzegł
puste miejsca.
- Bateria? Aaa...zasilanie. Jak przyniesiesz mi kieł
to dostaniesz baterie z wentylatorka.
- Dzięki Wodzu!-Bongo
odwrócił się na pięcie.
Zatrzymał
się jednak w połowie drogi do drzwi, jakby nowy nabytek ożył i
zaczął pożerać jego brzuch.
-
Cholera...
- Co znowu?
- Przecież żadnych kaset... i tak nie
mam czego słuchać.
- No widzisz baranie jeden. Kiedy ty się,
Bongo, nauczysz?-głos Obuldy skrywał satysfakcję.
- Idę po
tego kła – smutno odparł chłopak i zaczął zdejmować
Walkmana.
- Ty, nie zdejmuj! Załóż jeszcze lwią grzywę z
szuflady na łeb. Jak zobaczą cię te wrzeszczące bachory w wieku
malarii to za tobą polecą i będę miał chwilę spokoju.
-
Haha! Zobaczą człowieka-lwa z niesamowitym urządzeniem na uszach
i polecą!- niespodziewanie ożywił się chłopak, spostrzegłszy
perspektywę ciekawej zabawy w gwiazdora.
- Nie, kretyna zobaczą
i polecą, Bongo.-wyjaśnił mu ojciec, studząc zapał,
zdejmując koronę z głowy.
- Aha...to ja idę Wodzu.
- Jeszcze
jedno...Co się rymuje z malaria?
- A ja wiem. Żegnaj
Wodzu.-Bongo wzruszył ramionami i
wyszedł.
Obulda oparty o biurko i drapiący się girą w łydkę,
spojrzał się na pudło. Patrzył tak
i patrzył. I patrzył. Aż
w końcu rozradowany podbiegł do notatnika. Złapał za długopis
marki „Zenit”i zaczął pisać.
„Gdy
byłem młody i głupi, trapiła mnie malaria
Gdy byłem stary i
mądry, oszukały mnie mleczaria”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz