wtorek, 24 stycznia 2012

Testament


4 czerwca 2009

Roman wracał do domu uśmiechnięty. Na klatce schodowej zdążył, jak co dzień, pogodzić się z tragedią losu ludzkiego i zerknąć na drzwi mieszkania po starym sąsiedzie.
We własnym progu całkiem na nowo pokochał siebie jako człowieka. Aż w końcu zasiadł na skórzanym fotelu i sięgnął po pilota. Zgrabnym ruchem kciuka wcisnął zielony, największy przycisk na panelu sterowania. 20' calowy telewizor bzyknął i powoli zaczął się budzić.
- Drzewa rozchylone, warga udarowa, wiertarka, bądź dla mnie dobrą matką, koperta pomocnicza, świder dłużniczy, zawsze my się myli-w głowie Romana zaczęły kołatać różne myśli, aż w końcu na głos oświadczył- nie 20' cali tylko 20 lat.
Na ekranie zaczęły majaczyć sylwetki ludzi. Były ich setki, tysiące, setki tysięcy. Każdy z nich ma odmienny życiorys, własną historię, i myśli i wyobraźnię i każdy jeden ma choć pojedynczy pierwiastek, który odróżnia go od drugiego.
- Papież umarł?-Roman przechylił głowę zdziwiony. Zmrużył oczy schowane za okularami
w cienkich oprawkach.
Zebrali się wszyscy przed wielką sceną. Stonowane miała kolory, a jednocześnie odblaskami naszpikowana była. Ktoś, stojąc na niej, przemawiał do zebranego tłumu.
- Ileż można.-burknął Roman, obracając stopą w poszukiwaniu dziury w skarpecie.
Zakończywszy swój wywód, postać opuściła scenę. Ale skoro nie było napisów to znaczy,
że zaraz wejdzie następna. Roman założył nogę na nogę. Zaczęła się huśtać w powietrzu wesoło, podczas gdy reszta Romana była zasępiona.
- Normalnie to tego nie ma, ale czasem się tak zdarza, że jest. Dzięki Bogu.-oświadczył kolejny geniusz który, zgodnie z przewidywaniami Romana, stanął przed mikrofonem parę chwil po poprzednim.
- Ciekawe kiedy pogrzeb.-Roman spochmurniał jakby jeszcze bardziej, gdy wymruczał ostatnie słowo. Zapadł się w fotelu, zadumany jak pęknięty balonik.

5 czerwca 1989

Gorszego pudła z kartonu wujaszek nie mógł znaleźć. Co jak co, ale Romek był pewien że wujaszek jak nikt inny wie czym jest dobre kartonowe pudło.
Solidny karton, niezawodna tektura, na której zawsze można polegać. Idealna wtedy, kiedy możesz w nią zapukać. Niezależnie od jakości, zawsze wrażliwa na deszcz, ale kto nie jest wrażliwy na deszcz.
Zawsze denerwował ciotkę, że zrobi wszystkim trumny z mocnego kartonu.
- I będę miała napisane coca-cola, tak?
- Nie, oranżada w proszku.
Teraz jeden ze swoich skarbów udostępnił siostrzeńcowi Romkowi. Szary, co naturalne
i rozklekotany, co już bardzo dziwne. Wujaszek wynajął go chyba kumplowi ukrywającemu się przed milicją.
Romek obwiązał pakę sznurkiem, jak prezent pod choinkę, który ma być otwarty nie wcześniej niż przed pierwszą gwiazdą.
W którymś z mieszkań ktoś mordował kapustę. Na klatce unosił się jej duszny zapach.
- Może nic się nie stanie- pomyślał Romek. Jeszcze tylko ostatnia seria schodów i wreszcie upragnione drzwi.
Odpoczywał sobie właśnie opierając się na pace i patrząc z nienawiścią na stopnie. Pocieszał się, że jego trud będzie wynagrodzony, a wieczory już kolorowe. Chwilowo jednak zbliżył spocone czoło do chłodnej, metalowej skrzynki na listy. Zerknął przy okazji na własny numer. Jest jakaś koperta. Wyjął klucz z tylnej kieszeni spodni i otworzył skrzynkę z numerem 50.
W tym samym czasie ze schodów schodził stary sąsiad Romka. Pokonywanie każdego kolejnego schodka traktował z pietyzmem, analizował za i przeciw, celebrował moment, jakby był jednym
z ostatnich które mu w życiu zostały.
W końcu znalazł się na poziomie Romka. Spojrzał na niego, po chwili na wielkie pudło
i otwartą skrzynkę na listy. Otworzył lekko usta, wpatrując się naprzemienne w wielki karton
i skrzynkę. Chciał coś chyba powiedzieć, ale potrwał tak tylko w milczeniu przez kilkanaście następnych sekund i zabrał się za koleją serię stopni. Romek uczynił to samo z własną.
Wiek większości kobiet siedzących przy stole na pewno zaczynał się słowem „cztery”,
ale raczej z równą pewnością może stwierdzić że nie kończył się na „naście”. Mimo to troje pań trajkotało wesoło niczym nastolatki, nerwowo poruszając się na krzesłach. Wtem do pomieszczenia wkroczył niewesoły, zdyszany młodzieniec i spojrzał z nerwem na jedną z kobiet. Tę najbardziej pyzatą.
- Obiad będzie o której?
- O, Romek!- odwróciła głowę w jego stronę. Razem z nią pozostałe dwie.- i masz telewizor?
- Mam, mamo. O której będzie obiad?
- Zgłodniał, trochę się nachodził.-koleżanki pokiwały głową ze zrozumieniem- już, zaraz podaję.
Romek kiwnął głową i rzucił jakąś kopertę na stół, oświadczając że to chyba pomyłka bo adres jest nie ich.
- Ale to nasz list!- odezwała się tym razem najszczuplejsza z pań. Ta o haczykowatym nosie.- do naszych władz!
- To co on robi w naszej, mojej, skrzynce?- spytał Romek.
- No leży, bo Beatka miała wrzucić do skrzynki, ale przecież znasz Beatkę, wsunęła do nie do tej co trzeba.
Romek pomyślał, że to nawet lepiej. Jeszcze byłby z tego jakiś kłopot.
- Co to za list?- spytał.
Pyzata kobieta przekręciła kurek, bulgotanie w garze na kuchence powoli zaczęło ustawać. Zwróciła się do syna.
- Oh, to co ci mówiłam, Romuś. Idzie nowe. Wszystko się zmieni. To petycja o ukoronowanie orła cierniem.
Romek zaciągnął się i posmutniał-na obiad był kapuśniak. Nie lubił kapuśniaku. Na dodatek często przychodził na niego sąsiad. Drżała mu ręka i wszystko rozlewał.

Testament

Ja, Ostrobramski Roman.
Nie. Dajże spokój.
Ja, Roman Ostrobramski.
Bardziej człowieczo, mniej biura i papieru.
Ja, Roman Ostrobramski, pozostawiam moim...
Nie. Lepiej mojej. A nie. Lepiej oba.
Ja, Roman Ostrobramski, pozostawiam mojej żonie Magdalenie oraz synom, Łukaszowi
i Pawłowi, co następuje:
Niech będzie. Mieszkanie 42 metry na Zielnej. Było, minęło.
Samochód marki fiat.
Ale jak będzie trzepał tymi drzwiami! No i jeszcze on. Ostatnia ważna rzecz, piękna historia, wspomnienia i niezawodność.
Telewizor marki Sony, w moim posiadaniu od lat 20, nigdy nienaprawiany, stan ogólny bardzo dobry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz