sobota, 7 stycznia 2012

Na wynos

"Wietkong"

Dwóch mężczyzn siedziało przy niemal środkowym stoliku w restauracji wietnamskiej. Gajer zwierzał się przyjacielowi z ostatniej tragedii, która go spotkała. 
- Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć. Zwyczajnie nie mogę. 
- Sajgona? - zapytał Torba. 
- Nie potrafię się z tego nie śmiać, to zbyt śmieszne. Ona kupiła rurę do tańczenia, zamontowała w sypialni i zwaliła się z niej przy pierwszym tańcu wieczorem. Oderwała panele, kawałek sufitu, wyrżnęła w szafkę, zbiła lampkę i przestawiła sobie kręgi. Przestawiła sobie kręgi, czaisz? Kurwa.  Tak wtedy płakała, że gęba jej napuchła kolorem tych tutaj. - wskazał brązowe ściany.
- Była brązowa?
- Czerwona.
- To jest brązowe.
- Kurwa. Mówię ci, wyglądała strasznie. Tego wieczoru przestałem ją chyba "kocham cię". Jestem okropny.  
- Straszny.
- Ale nie potrafię inaczej! To jej wina! Ten kontrast mnie zniszczył! Wcześniej się nawet przy mnie nie spierdziała. A błagałem ją, żeby się spierdziała. Później nie byłoby problemu. 
- To wtedy nabiłeś "The Guz"? - Torba zamarł nad grzybkiem mun. 

Mieszkanie Gajera, dwa tygodnie wcześniej

- Smakowała ci pea soup? - Gajer rozpiął najbardziej wysunięty na południe guzik czarnej koszuli.
- Tak, ale przyznam, że to dość oryginalne połączenie. Wojskowa grochówka, "Bekonowe szaleństwo" i deser z bakaliami. - Magdalena usiadła na krawędzi łóżka i spojrzała na telewizor plazmowy. Czasem była sztuczna, jak to zdanie.
- Proszę. Mówiłem, że to Frenzys Bacon.
 - Oglądamy coś dzisiaj? - zaczęła odprawiać sakrament.
- Masz ochotę na Jarmusha? - Gajer rozjaśnił dotykową lampkę nocną stojąca przy łóżku. 
- A nie oglądaliśmy czegoś? 
- Zawsze nie oglądaliśmy ostatniego. 
- To włączaj, a ja pójdę do łazienki. - uniosła się, poprawiając włosy.
Gajer uśmiechnął się chytrze i stanął w progu drzwi prowadzących do korytarza.
- Hej, hej, hej ho. A po co? 
- Jak to po co? A po co się idzie do łazienki?
- Musisz iść? - spojrzał Bogartem. 
- O co ci chodzi? - zmarszczyła brwi.
- Pytam, czy musisz iść. Nie możesz tu ze mną pobyć? Za mało ze sobą przebywamy, zauważyłaś? Odłóż to na później albo zrób tutaj. 
- To chyba nie byłby dobry pomysł. - uśmiechnęła się. Potrafiła pięknie zmrużyć oczy. Przypominała prosiaczka i Sophie Marceau.
- Zostań. - przytulił ją od tyłu i zaczął delikatnie tańczyć, z lewej  nogi na prawą - Zostań tu ze mną.
- Nie wierzę, że upiłeś się tym winem, więc chyba zwariowałeś, prawda?
- Bo cię kocham. - nieśmiało zaczął wciskać jej brzuch. - Boże, jak cię kocham. Pamiętasz  Tony'ego Bennetta?
- Sztampa. - wykrzywiła usta w grymasie.
- Sztampa, sztampa, ale co byśmy bez tej sztampy...
- Założę czarną, chcesz?
- Oj, jak chcę, Ty nawet nie wiesz jak ja chcę. - napiąwszy się, przytulił ją ze wszystkich sił pozostawionych łaskawie przez butelkę Bordeaux. Diabelski uchwyt trwał jednak tylko przez drobną chwilę, bo nagle uleciało z niego całe pompowane z namiętnością powietrze.
- Mam nadzieję, że wykorzystałeś swój limit przed Jarmushem. - powiedziała i pocałowała go w policzek. Oczywiście pobłażliwie pocałowała. Jakby klepała po pleckach dzieciątko Jezus, któremu udało się beknąć. Nienawidził tego.

Restauracja wietnamska, dwa tygodnie później

- Ty w końcu puściłeś cichacza? - oburzył się Torba - Na dodatek przed Jarmushem? Stary, nie puszcza się cichacza przed Jarmushem. Wiedzą to nawet ci, co mają dziewczynę w jpg. 
- Wiem, że wiesz. Nie musisz mi mówić. Przez całego Jarmusha nie mogłem się skupić, ani jednej sceny! Ale nie poddałem się od razu!

Korytarz Gajera, dwa tygodnie wcześniej

Właśnie weszła do łazienki. Czuł się jak zboczony mim. Cichutko nasłuchiwał każdej nuty płynącej ze środka. Siada na sedesie? Nie. Pewnie poprawia lustro, to znaczy poprawia się w lustrze. Teraz krzątanina przy kosmetykach. To ją chyba odpręża. Może będzie odprężona na tyle, żeby się rozprężyć. Schylił się do zakratowanego okienko-wywietrznika na drzwiach. Miała piękne kształtne stópki. Ale cóż to? Zaraz! Puściła wodę, nic nie słychać!
- O, nie! Stary numer z zakłóceniami! Nie wiesz, czy to pierd czy bryza. - zacisnął zęby. 
- Podasz mi... - jak na złość, Magdalena otworzyła wtedy drzwi, które huknęły go straszliwie prosto w czoło.
- Kurwa! - kukiełka Gajer odbił się i wylądował pod ścianą - Kurwa, no!
Przerażona doskoczyła do niego jeszcze szybciej niż on zdążył odskoczyć.
- Słonko, nic ci nie jest? Słonko?
Gajer wymacał czerwoną gulę. Rosła w dłoni i oczach.
- Umrę! Boże, jak boli! Uderzyłaś mnie drzwiami, moja droga. Aua! Mówiłem, że lepiej trzaskać przy zamykaniu, niż gwałtownie otwierać?
- Nie mów, że mnie podglądałeś. 
- Zwariowałaś?! Zasnąłem przed plazmą i śniło mi się, że idę przez korytarz. Coś musiało pójść nie tak. Boże, jak boli! - nie przestawał masować bomby zegarowej - Puchnie, czerwone łajdactwo, nie przestaje! Ktoś pomyśli, że mam grobowiec Tutenchamona na czole, a w autobusie pomylą mnie z przyciskiem "STOP". 
- Przecież ty nie jeździsz autobusami, wariacie. - śmiejąc się znów pobłażliwe, wzięła jego policzki w ciepłe ręce.
- Zacznę, bo lekarz mi zabroni! Nawet nie dostanę zwolnienia od Kowalczyka. Powie, że jeśli chcę jechać na wakacje w ciepłe kraje, to wystarczy mi lustro. - Gajer miotał się otumaniony po podłodze. Uspokoiła go pocałunkiem w kącik ust.

Pokój Torby, tego samego wieczoru

Otyły mężczyzna z pietyzmem ustawiał kamerkę na monitorze, szczyty szczytów jego możliwości. Po chwili niezgrabnie dosunął siebie i krzesło do biurka. Kliknął w niebieską ikonkę, która odwdzięczyła się strumieniem świadomości jego znajomych. Na samej górze wrzeszczał profil jego najlepszego przyjaciela. A pod nim 7 kciuków uniesionych ku górze.

Gajer: The Guz. :(((((( 
10 minut temu

Zasmucony Torba rozpakował cukierek. 

Torbix: Nie oglądałem.
Minutę temu

Gajer: Zawieziesz mnie jutro do pracy? :(
Kilka sekund temu


"Wietkong" cz.2

Gajer wyprostował siebie i myśli, patrząc tępo na Torbę żegnającego się z piątą sajgonką. 
- Boże...Ona przecież była dla mnie taka dobra. Słyszałeś?
- Mówiłeś, że spadłeś z łóżka. 
- Majaczyłem i piszczałem, a ona pocałowała mnie w kącik ust. Pocałował cię ktoś kiedyś w kącik ust za guza na czole z własnej winy? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jestem żałosny?
- Jadłem.
- Przecież zachowałem się jak kretyn, jak debil, jak...
- Jak ona, kiedy spadła dla ciebie z rury?
- Ona spadła mi z nieba! - zerwał się ze stolika - Muszę lecieć, to znaczy wracać muszę. Co jak ona spadnie z łóżka? Pomyślałeś o tym?! Nic, zero! Jutro, jak zwykle, za dziesięć siódma pod domem. Nara!
Szybko narzucił czarny płaszcz. Minął jeszcze, po raz chyba tysięczny, zdrapany szyld nad barem umieszczony przez pomarszczonego właściciela - "Wietnam '57 - pamientamy".
- Mógłbyś sobie pan już darować! Z tym szyldem i z tą głupią nazwą! 
- Pan teś!
Nie usłyszał, bo przy uchu miał już telefon.
- Magda, jak ty się...kocham cię. Co chcesz na obiad? Nie mów, że sajgonki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz