sobota, 14 stycznia 2012

Naste wieczory czerwo

Piątek, 13 czerwca 2003 roku

Czarodziejka, lat szesnaście, spadła dziś z huśtawki. Ma szczupłe, żeby nie powiedzieć, a głośno lepiej nie mówić, chude nogi i obojętny stosunek do garbienia. Łopatki przekrzywione symetrycznie do chytrego uśmieszku, sarkastyczna kifoza kręgów towarzyskich i figura osy tył na przód do góry nogami od piaskownicy po pianino były i pobędą jej spojrzeniem na świat. Okrążenie dalej albo bliżej, zależy od upodobań, miała nieduże blade piersi oblane różowym winem. Drobne sutki winny służyć  za formę najsłodszego rodzynka, który nigdy się nie narodzi. Kształt idealny zawsze pozostawia niedosyt zmuszający do przeciągłych poprawek trzema palcami prawej dłoni. Zdarzało jej się to częściej niż często, najczęściej przy łóżkowym czytaniu książki. Nieraz obudzona z nadmuchanego letargu "Pamiętnika narkomanki", przyłapywała siebie samą na czułym czuwaniu pary paluszków, jakby trzymały ostatni papieros. Strach się nim zaciągnąć, podobnie jak pierwszym. Bezpieczniej przytulać.
- Przytul mnie, poprzytulaj trochę. - myślał Radek. Niech czarodziejka go przytuli, bo on potrzebował przytulenia tym bardziej, im mocniej bolał ją krzyż po upadku z huśtawki. Powinno być odwrotnie, ale miała przecież inne spojrzenie na świat. 12 kostek cukru w jej herbacie, zemdliłoby Radka bardziej niż 12 kostek cukru we własnej.
- Nic ci nie jest? - spytał Radek, uspokojony kontynentem kurzu na jej czarnych matowych rajstopach. Wreszcie wydała mu się "nie być ponad brudem", jak powtarzał przy robieniu kanapek. - Ubrudziłaś się trochę.
- Pech. - czarodziejka uwolniła głos nasmarowany kilkunastominutowym milczeniem.
Potem usiadła na ławce i zasznurowała nogi, strzepując z nich jedwabny kurz. Czerwone trampki w połączeniu z wysmuklonym, kruczym kolorem spódnicy i sweterka zapinanego pojedynczym guzikiem mogłyby komuś nie pasować.  
- Dziś piątek trzynastego. - zauważył Radek i krawędziami pięt zaczął lekko bujać się na huśtawce.
- I co? - delikatnie zarysowane brwi uniosły się w geście zwycięstwa. Zielonkawe, niespecjalnie ładne oczy zawsze podmalowywała ciemną kredką. Barwy wojenne.
- Nic. Trzynasty czerwca. - poprawił się Radek, zapominając o tym, że czarodziejka nie uznaje piątku trzynastego jako sensu stricte równie mocno, co przesądów terminologii związkowej - mój były, ma inną, były, inna. Kto jest były? Chłopak. Kto jest inny? Dziewczyna. Mój były ma nową, mój obecny ma inną. Wróciłabym do byłego, ale to mój były. Odeszłabym od obecnego, ale nie chcę mu przeszkadzać. Jest zajęty inną. Lenistwo w nazywaniu prowadzi do wielu nieporozumień i wygodnego bezwładu. Oddania wszystkiego w ręce piątku trzynastego. Pamiętaj o tym, mój drogi. 
- Pamiętasz, jak mówiliśmy o byłych i innych? - zapytał.
- No.
- Miałaś rację.
- Nie miałam. Głupoty. Nudziło mi się wtedy.
Kiedy? Tamtego wieczoru. Tamten wieczór był podobny do obecnego wieczoru, a wieczór był dziś ciepły, przedwakacyjny, taki jak tamten. Wtedy też chciał ją objąć i pocałować, może rozśmieszyć wyścigiem plastikowych żołnierzyków na prawym kolanie. Siedzieli na dachu osiedlowej kotłowni. Był ciepły wieczór.

Piątek, 14 czerwca 2013 roku.

Brązowe włosy czarodziejki opadały jej za ramiona. Radek upajał się ich pozbawionym puenty zapachem i jednocześnie modlił żarliwie do gasnącego nieba, by jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nie zachciało mu się siku u niej w mieszkaniu. To był jego największy dramat, ta myśl, że poznanie szamponu zmyłoby wszyściutko z jego do niej przypisów. Teraz siedzieli na dachu osiedlowej kotłowni. Ubrana w granatową rozsuwaną bluzę i dżinsy pochylała się nad książką.
- Widzisz cokolwiek? - spytał Radek oparty o murek. Czarodziejka siedziała po turecku. Spomiędzy nogawki i czarnego trampka wystawała jej biała skarpetka. Miał ochotę położyć na niej palec.
- Tylko dokończę ten rozdział. - ułożyła rękę na piersi.
- Co wczoraj robiłaś?
- Siedziałam w domu. Czytałam trochę, ale jednak przyjechali i musiałam z nimi siedzieć. A później poszłam kupić sobie trampki.
- Te czerwone?
- No.
- Czemu nie założyłaś?
- Nie pasowały. Jutro założę.
Radek przysunął się do niej o kilkanaście centymetrów. Tak, żeby mógł przycumować swoje prawe ramię do jej lewego ramienia. Nie zareagowała.
- Były się odezwał? - Radek nie wyłączał aparatury podtrzymującej życie. 
- Kamil. 
- Odezwał się?
- Strasznie mnie denerwuje to skracanie. Mój były, ma inną, były, inna, nowa, stara. Kto jest były? Kto jest inny? Każdy były jest inny przecież. Lenistwo w nazywaniu prowadzi do wielu nieporozumień i wygodnego bezwładu.  Pamiętaj o tym, mój drogi. 
Nie lubił "mojego drogiego". Pewnie mówiła tak do byłego.
- Tak to się nazywa, więc tak się przezywają. Pogódź się z tym. Żyj i całuj.
- Zacznie cię to denerwować, kiedy będzie miał byłe. 
- Denerwuje mnie to, że nie mam obecnych. 
Czarodziejka zignorowała łzawą ripostę Radka i zaczęła bawić się sznurówkami jego butów.
- Idziemy jutro na huśtawki? - spytała.
Położył usta na jej ramieniu, udając, że to z nudów.  
- By be. 
- Co?
Uniósł wargi znad ramienia. 
- Jak chcesz.
- Chcę.
Z zamierzoną niezdarnością wędrował ustami do jej szyi, najcichszej szyi świata. Mógł się przez resztę życia już nie odzywać. Dotknął ją końcem nosa.
- Idę, stary. - wypaliła nagle, drastycznie tnąc cenę  - Widzimy się jutro?
- Po co? - odruch nabyty zrozpaczonego Radka. Oparł się po raz enty o murek.
- Na huśtawki. 
- Okej. 
Nigdy nie była ze mną sam na sam - pomyślał Radek. Zawsze czytała mnie przez książkę, albo bujała przez huśtawkę. Niezła myśl. Ale nie miał co z nią zrobić. Na pewno jej o tym nie powie, nie zwierzy się w ramach spowiedzi przed bankomatem. Miał dość jej i jej nieprzytulania. Siebie tym bardziej.
- Jutro kolejny dzień, ale chciałbym znowu piątek. - zmrużył oczy, symulując ospałość.
- Pech. - czarodziejka zmierzwiła włosy Radka i zeskoczyła z dachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz